Podwójna sylwestrowa gala z filharmonikami
Filharmonia Kameralna im. Witolda Lutosławskiego pożegnała rok 2021 aż dwoma koncertami sylwestrowymi. Coś takiego w historii orkiestry wydarzyło się pierwszy raz, z racji pandemii i dużego zainteresowania słuchaczy. Łącznie w obu koncertach uczestniczyło blisko 500 osób, oklaskujących nie tylko wyśmienitych śpiewaków, Martę Mazanek-Matuszewską i Krzysztofa Zimnego oraz samą orkiestrę pod kierunkiem Jana Miłosza Zarzyckiego, ale też artystę-wirtuoza, który pojawił się na scenie jako niespodzianka. Nic więc dziwnego, że każdy koncert wieńczyły aż trzy bisy.
Sylwester 2020 był w Filharmonii Kameralnej odmienny od tych wcześniejszych: nie było koncertu z udziałem publiczności, nikt nie dopytywał o bilety, melomanom musiała wystarczyć transmisja online z udziałem solistów Barbary Lewickiej i Grzegorza Piotra Kołodzieja. Po kolejnych 12 miesiącach pandemiczne obostrzenia również dawały się we znaki, można było jednak zapełnić połowę sali na 400 miejsc, dodając do tego limitu osoby zaszczepione. To jednak wciąż było zbyt mało, stąd pomysł zorganizowania aż dwóch koncertów, o godzinie 17:00 i 19:30. Dzięki temu wszyscy zainteresowani mogli spędzić sylwestra w nowej sali łomżyńskiej orkiestry i zdecydowanie nie był to czas stracony. Nie było też mowy o oszczędzaniu się, każdorazowo soliści i orkiestra zaprezentowali ten sam, półtoragodzinny program z 17 utworami podstawowymi i aż trzema bisami.
– Mam przyjemność śpiewać na co dzień w Operze Nova w Bydgoszczy i mamy tam taką tradycję, że tych koncertów sylwestrowych jest sporo, czasem nawet pięć-siedem – mówi Krzysztof Zimny. – Siłą rzeczy są więc też podwójne jednego dnia, tak więc nie było to dla mnie nowe doświadczenie, aczkolwiek duża przyjemność, że mogłem zaprezentować się przed łomżyńską publicznością dwukrotnie jednego dnia. – Uczestniczyłam w czymś takim pierwszy raz, był to zresztą mój pierwszy koncert sylwestrowy – dodaje Marta Mazanek-Matuszewska. – Oczywiście występowałam wcześniej w filharmoniach, brałam udział w większych koncertach, choćby w karnawałowym w Łomży z Arturem Banaszkiewiczem, ale takiego jeszcze nie śpiewałam.
Słuchacze nie kryli, nie bez podstaw, zachwytu nad tym, co prezentowali doskonale w Łomży znani, sopran koloraturowy Marta Mazanek-Matuszewska i tenor Krzysztof Zimny. Śpiewaczka zabłysła już w swym pierwszym wejściu, perfekcyjnie wykonując mroczną arię „Der hölle rache“ Królowej Nocy z II aktu opery „Czarodziejski flet” Mozarta, a po równie efektownym zaśpiewaniu „W roli skromnego dziewczęcia” z operetki „Zemsta nietoperza” Straussa syna została ponownie wywołana na scenę długo trwającymi owacjami. Krzysztof Zimny również nie zawiódł swoich zwolenników. Zaczął również od operowej arii, „Quanto e bella” z „Napoju miłosnego” Donizettiego, z kolei z operetki wykonał „Dziewczyno ty moja” z „Fryderyki” Lehára, co również spotkało się ze świetnym przyjęciem ze strony słuchaczy.
– Dla mnie zawsze powrót do Łomży jest czymś cudownym i mam wrażenie jakbym wracał tu w strony rodzinne – podkreśla Krzysztof Zimny. – Ta atmosfera, która panuje tutaj na terenach okołołomżyńskich, przez samą filharmonię i wspaniałych ludzi, którzy grają w orkiestrze, przez dyrektora Zarzyckiego, który nad tym wszystkim czuwa – zawsze wracam tu z ogromną przyjemnością i każdy telefon pana dyrektora, i zaproszenie do Łomży to jest dla mnie miód na serce.
– W Łomży mam przyjemność występować już któryś raz, bo to nie tylko koncert karnawałowy w ubiegłym roku z Arturem Banaszkiewiczem, ale też kilkakrotny udział w festiwalu Sacrum et Musica – dodaje Marta Mazanek-Matuszewska. – Bardzo lubię tu przyjeżdżać, koncerty są tu zawsze organizowane z pomysłem, mają ciekawy program, co też jest ważne. Dzisiejszy był bardzo zróżnicowany, z założenia każdy miał znaleźć coś dla siebie, dlatego drugą część koncertu poświęciliśmy musicalowi i rozrywce kabaretowej. Ta scenka reżyserska z „Filozofią małżeńską“, którą realizowałam z panem Krzysztofem, została zrealizowana bardzo szybko, powstała na jednej próbie, bardzo spontanicznie.
Owa żartobliwa, meksykańska piosenka została wykonana tak, że rozbawiła wielu do łez, a jej swoistą repryzą i zarazem ripostą śpiewaka wobec treści z poprzedniego utworu było słynne „Nie dokazuj“ Marka Grechuty i Anawy. W drugiej części koncertu soliści korzystali już z bezprzewodowych mikroportów, co było uzasadnione z racji dużej ilości dynamicznych scen. Warto też podkreślić, że funkcjonowało już sceniczne nagłośnienie, udało się również uruchomić część oświetlenia, dzięki czemu wspaniała muzyka zyskała może jeszcze nie pełną, ale już znacznie lepszą oprawę. Nie brakowało też duetów, z „Co się dzieje, oszaleję“ z „Księżniczki Czardasza” Kálmána oraz finałowego „Libiamo“ z „Traviaty“ Verdiego. Wspomnianą we wstępie niespodzianką okazał się Jerzy Karwowski, doskonale w Łomży znany wirtuoz, z tutejszą orkiestrą nie tylko regularnie koncertujący, ale też przed laty nagrywający. – Taką piękną salę macie – jaka akustyka, nie mogłem odmówić! – podkreślał ze sceny, grający na saksofonie, klarnecie i flecie multiinstrumentalista, popisowo wykonując jazzujące opracowanie „Hey Jude“ The Beatles oraz tematy z „Ojca chrzestnego“ i z „Vabanku“ – nie tylko ze swadą w nich improwizując, ale też niekiedy dołączając do obojga śpiewaków, jak choćby podczas „Umówiłem się z nią na dziewiątą“.
Imponowała też sama orkiestra (koncertmistrz Piotr Sawicki), choćby w „Unter Donner und Blitz“ Straussa syna z pierwszoplanową rolą perkusisty Mateusza Zawadzkiego, „Tańcu węgierskim nr 1“ Brahmsa czy „Libertango“ Piazzolli w aranżacji Tadeusza Chachaja, zmarłego w połowie grudnia poprzedniego dyrektora łomżyńskiej orkiestry, któremu Jan Miłosz Zarzycki owo wykonanie zadedykował. Ten poziom jest tym bardziej wart podkreślenia, że tylko kilkanaścioro z muzyków jest związanych z Filharmonią Kameralną etatami; pozostali są doangażowywani na kolejne koncerty, dlatego nie ma mowy o stałej obsadzie i jej zgraniu, co utrudnia codzienną pracę.
Pierwszy bis, „Marsz Radetzky'ego” Straussa ojca z tradycyjnym już udziałem publiczności, wcale nie zakończył koncertu. Jerzy Karwowski nie mógł bowiem nie wykonać popisowego „Skowronka” Dinicu, po którym z kolei to on był długo wywoływany przez publiczność, zaś finałem był duet „Bo to jest miłość“, kolejna już aria z ponadczasowej operetki Kálmána „Księżniczka Czardasza”. Nic więc dziwnego, że opuszczającej filharmonię publiczności humory dopisywały, a w ciągu najbliższego miesiąca Filharmonia Kameralna zaprasza na cztery koncerty: pierwszy, zatytułowany „Hiszpański karnawał“, z udziałem hiszpańskich i holenderskich artystów, odbędzie się już 13. stycznia.
Wojciech Chamryk