środa 16.08.2006
Gazeta Współczesna - 40 minut: czas na zniknięcie Gazeta Wyborcza - Gdzie jest pijany lekarz? Gazeta Wyborcza - ŁKS remisuje ze Śląskiem
Gazeta Współczesna - 40 minut: czas na zniknięcie
Dyspozytorka pogotowia w Łomży nie zgłosiła policji, że rodzina pacjenta podejrzewa jednego z lekarzy o picie alkoholu w miejscu pracy. Zanim rodzina poinformowała o podejrzeniach policję, minęło 40 minut! W tym czasie lekarz... zniknął. Odnalazł się po czterech dniach na oddziale zakaźnym miejscowego szpitala. Jeżeli lekarz rzeczywiście pił, jest nikła szansa na udowodnienie tego.
Jak informowaliśmy, w sobotę o godz. 19 Agata Miliszkiewicz wezwała pogotowie do nieprzytomnego brata. Hanna Laskowicz, matka chłopca, twierdzi, że lekarz, Janusz M. chwiał się na nogach i nie można się było z nim porozumieć. Jej zdaniem mężczyzna był pijany. Podobne wrażenie odniósł jeden z pacjentów, który w pogotowiu czekał na przyjęcie przez lekarza. Agata Miliszkiewicz o godz. 19.30 o swoich podejrzeniach zawiadomiła dyspozytorkę pogotowia. Policja o wszystkim dowiedziała się dopiero o 20.10. Lekarz skończył wtedy dyżur.
W trakcie feralnych 40 minut dyrektor pogotowia, Grzegorz Wasilewski, zabronił wysyłać Janusza M. do kolejnych zgłoszeń i polecił wezwać na jego miejsce innego lekarza.
– Nakazałem całej załodze karetki zgłosić się na komendę po dyżurze, który kończył się o godz. 20 – twierdzi Wasilewski. – To normalna procedura w wypadku, gdy podejrzewa się, że ktoś z ekipy ratowniczej jest pod wpływem alkoholu.
więcej: Gazeta Współczesna - 40 minut: czas na zniknięcie
Gazeta Współczesna - Gdzie jest pijany lekarz?
Policja wciąż szuka łomżyńskiego lekarza pogotowia, który w sobotę wieczorem przyjechał do umierającego dziecka i był kompletnie pijany. - Liczymy na to, że za kilka dni pojawi się na dyżurze - mówią policjanci.
Mężczyzna jest lekarzem łomżyńskiego pogotowia. W sobotę przyjechał na wezwanie rodziców chorego chłopca. Dziecko cierpi na bardzo rzadką chorobę, w sobotni wieczór jego stan się drastycznie pogorszył. Niezbędna była wizyta lekarza. Niestety, kiedy personel wezwanej karetki pogotowia wszedł do mieszkania chorego okazało się, że lekarz jest kompletnie pijany. Z relacji matki chłopca wynika, że od mężczyzny nie dość, że intensywnie czuć było alkohol, to jeszcze się zataczał i bełkotał. Zwalił się na kanapę i nie raczył zająć się umierającym dzieckiem. Rodzice wyrzucili go z domu i sami zaczęli ratować chłopca. Po wszystkim zaalarmowali policję. Ta udała się do siedziby pogotowia. Niestety, lekarza tam już nie było. Ktoś zwolnił go z dyżuru. Kto? Nie wiadomo.
Następnego dnia wieczorem policja zjawiła się w domu lekarza. Zastała mężczyznę podłączonego do kroplówki. Odmówił poddania się badaniu alkomatem. - Dlatego policjanci musieli go zostawić i pojechać do prokuratora, by uzgodnić co mają robić dalej - tłumaczy działania łomżyńskich kolegów Andrzej Baranowski z zespołu prasowego podlaskiej policji. Prokurator zdecydował o pobraniu krwi do badania. Policjanci pojechali więc po lekarza, który miał pobrać mężczyźnie krew i wrócili do mieszkania pracownika łomżyńskiego pogotowia. Ale nikt im nie otworzył drzwi. Ani tego dnia, ani następnego. Mężczyzna zniknął. Nie odbierał telefonów, nie pojawił się w pracy.
więcej: Gazeta Wyborcza - Gdzie jest pijany lekarz?
Gazeta Wyborcza - ŁKS remisuje ze Śląskiem
Rafał Bałecki mógł zostać bohaterem ŁKS-u Łomża i zdobyć pierwszą historyczną bramkę dla klubu w II lidze. Tak się jednak nie stało i łomżanie bezbramkowo zremisowali we wtorek w swym debiucie na zapleczu ekstraklasy ze Śląskiem Wrocław
Występ łomżan w II lidze jeszcze kilka tygodni temu stał pod znakiem zapytania, ponieważ klub borykał się z problemami finansowymi i organizacyjnymi. Ostatecznie ŁKS przystąpił do zmagań, ale później od innych zespołów, rywale mają bowiem już za sobą trzy kolejki spotkań. Dwa pierwsze pojedynki ekipy z Łomży zostały przełożone. Z kolei ich trzeci mecz został odwołany, ponieważ łomżanie nie mogli znaleźć stadionu, na którym mogliby go rozegrać (czy zostaną za to ukarani walkowerem - we wtorek zdecyduje Wydział Gier Polskiego Związku Piłki Nożnej).Jednak wychodząc wczoraj na boisko, by rozegrać zaległe spotkanie z drugiej kolejki ze Śląskiem, piłkarze nie myśleli o wcześniejszych kłopotach. Przede wszystkim chcieli pokazać, że zasługują na grę w II lidze, i to im się udało. Zaskoczyli gospodarzy odwagą i już po pięciu minutach mogli prowadzić 2:0. Ale w decydujących momentach zabrakło trochę zimnej krwi najpierw Mariuszowi Marczakowi, a potem Łukaszowi Adamskiemu. Jednak ich sytuacji w żaden sposób nie można porównać z okazją, jaką miał minutę przed końcem pierwszej połowy Bałecki. Zawodnicy Śląska na własnej połowie wykonywali rzut wolny. Do piłki podszedł Dariusz Sztylka i jak to gracze mają w zwyczaju, kopnął ją delikatnie do przodu, aby z bliższej odległości wykonać stały fragment gry. Niespodziewanie jednak do futbolówki dopadł Bałecki i pobiegł na bramkę rywali. Sędzia zadecydował, że rzut wolny został wykonany i zawodnik ŁKS-u postąpił zgodnie z przepisami. Niestety, sytuacja, jaką otrzymał łomżanin, sparaliżowała go. Minął bramkarza i miał przed sobą tylko pustą bramkę, ale zamiast trafić piłką do siatki, posłał ją tylko wzdłuż bramki.
więcej: Gazeta Wyborcza - ŁKS remisuje ze Śląskiem