Wyborcze rozterki
U nas na wsi ludzie opierali się „ormowcom”. Nie lubili ich. Nawet jak kto był, nie przyznawał się. Udział w milicyjnych rezerwach nie był powodem do dumy. Kult Stalina i bezwzględność jego wyznawców czasem tylko dotykały miejscowych. Łatka „ormowca” przylegała za to natychmiast i na całe życie. Pamiętam, jak stryj się najął do tej roboty. Najpierw tak zapieprzał, że taczki nie było kiedy załadować, później jego zapieprzyli właśni koledzy. Miał dostać parę groszy emerytury za ochronę zbowidowców, ale jedyne co dostał, to po mordzie.
Mnie po tej jego przygodzie została odznaka, ale zgubiłem gdzieś w gnoju. Bawiłem się nią schowany w chlewie, bo matula darła się, kiedy zobaczyła, że noszę „to paskudztwo.” Pamiętała jeszcze, jak ubecja ganiała dziadka po lasach. Zdrowie stracił i kolano. Długo nie pożył, a ludzie gadali, że i rozum stracił. W domu się o tym nie rozmawiało. U nasz na wsi rozum to zawsze była ważna rzecz. To była najważniejsza i najcenniejsza zdobycz. Każdy swój rozum miał i pilnował go jak oka w głowie. Bez rozgłosu. Rozum był ważniejszy od zdrowia, bo jak kto nawet podupadł, to sobie rentę załatwił, a bez rozumu ani rusz. Zaraz cię oszukają na skitce w świńskim skupie, albo mąki nie doważą we młynie. Na wsi trza mieć oczy dookoła głowy. Najważniejsze jednak, żeby się nie wychylać. Każdy wie, że jesteś i jaki mniej więcej. A czasy takie, że nie ma co swojej obecności specjalnie akcentować. Dzięki temu, człowiek robi swoje, i ustawia się w doskonałej sytuacji. Patrzy na wszystkich i widzi wszytko. Wtedy to można otwartym tekstem z ludźmi porozmawiać o tym, kto nad ranem do domu wraca i od kogo? Oczywiście, nie za głośno się gada. Paweł, bratanek mój, twierdzi, że choć Polak o Konfucjuszu nie słyszał zbyt wiele (i pewnie vice versa!) to filozofia podobna czasem jest. Nigdy nie wiesz, co cie człowieku może spotkać i jakie dobro w gówno się obróci. Może być też na odwrót, ale rzadko. To święta prawda jest, lepiej więc na zimne dmuchać i nie gardłować za mocno. Tisze jedzjesz, dalsze budzjesz. Można powtarzać do znudzenia, a prawda o tym nigdy nie straci na aktualności.
Jak się wie, co i jak, to każde trudne czasy można jakoś przeżyć. Dzisiaj mam sto pięćdziesiąt dojnych, dwie hurtownie i plany na deweloperke. Miasto do nasz przyszło. Kiedyś my byli zwykła wieś, do której asfaltu nie było, a dzisiaj dzielnicą będziemy! Jakiś czas temu powykupowałem to, co dawniej dworskie było, i po reformie rolnej wszystkim się dostało. Osiedla tam wytyczają i bloki będą stawiać. Jakoś działkę dla burmistrza muszę wykroić. Dał asygnate, dam i ja. Stefan to porządny człowiek jest od dawna. Jeszcze my razem ten SKR dwadzieścia pięć lat temu uwłaszczali. Tak biznesy moje zaczęły się. No bo skąd ja bym wziął teraz pieniądze na te działkę?! Ale, tak po prawdzie, dzisiaj jak bym narzekał, to bym zgrzeszył. W telewizji mówili, ze to skok cywilizacyjny jest, co ja przeżywam. Chociaż chwilowo tego, co mam, stara ruszyć zabroniła. Dopiero będziem się dzielić. -Zazdrościsz mi, to sama se młodszego znajdź i daj mnie święty spokój – mówię, a ta żale wylewać zaczęła, jak się dowiedziała. - Nigdy nic słodkiego mi nie powiedziałeś – ryczy. Krzyknąłem – Miód! I pieprznąłem drzwiami. Bardziej martwi mnie to, że Stefan może wybory przegrać.
Dzwonię do Mariana, bo to wszystko ten mój bratanek nakręca, i mówię: - Weź ty porozmawiaj z tym swoim synalkiem, żeby się uspokoił. Tamten mi na to, że porozmawiać to mogę tak samo ja jak i on. Poza tym, on o niczym nie wie, bo Pawełek nigdy mu się nie zwierza. Tylko z dzieciakami dobrze dogadywał się, jak to nauczyciel. Rozłączyłem się. Nie było sensu gadać. On nauczyciel, a oni już głosować mogą. Nie zauważyliśmy tego ze Stefanem... A zresztą, jak się wie co i jak, to każde trudne czasy można jakoś przeżyć.
Mariusz Rytel