Program Emerytalny
Czas: Piątek, po południu. Miejsce: Pokoik dziecka. Dziecko siedzi przy biurku. Patrzy w ekran monitora. Palce nerwowo stukają w klawiaturę. Obok stoi rodzic. Rodzic patrzy na dziecko. Cisza niezręczna jest tylko dla drugiej strony. Piętnaście minut dziennie. Codziennie. Jak z poradnika właściwego wychowania. - Masz coś zadane na weekend? – pyta wreszcie zatroskany rodzic. Pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Sytuacja wyjęta niczym ze szkolenia w specpułku lotniczym. Odbyło się, to pewne. Efekt? Teoretycznie poleci nawet na wierzejach. Skutki? Szkoda gadać.
Ujęcie drugie. Jest niedzielny wieczór. Rodzic siedzi na fotelu w pozycji embrionalnej. Ciało niczym osiemdziesięciokilogramowa wskazówka metronomu przesuwa się rytmicznie w przód i w tył. I w przód i w tył. Wszystko w równych odstępach czasu. Czas znów odwołać się do literatury fachowej. To objawy choroby sierocej. Jak to się stało?! Rodzice rodzica jeszcze przecież żyją. Co więcej, mają się znakomicie. Wrócili z kina. Dofinansowanie z ZUSu w postaci emerytury pozwala im, od czasu d czasu, na taką ekstrawagancję. Wyświetlają właśnie „Złotą jesień życia” ze znakomitą kreacją Clinta Eastwooda. Dawny Brudny Harry i pilot Firefoxa postanowił się ustatkować. Jego najnowsza rola to Mr. Blink. Emerytowany playboy, któremu udało się wyhodować mowy szczep pomidorów. W przerwach między porannym buszowaniem w szklarni, a popołudniowym koszeniem trawnika, czyta książkę telefoniczną. Akcja może niezbyt szybka, ale wielu bohaterów, potencjalnych przyjaciół. Nie ma powodów do zdenerwowania. Przynajmniej teoretycznie. Nasz rodzic nie wybiera się, i nigdy się nie wybierze na ten film. Nie wie nawet o jego istnieniu. Dowiedział się za to, że w poniedziałek rano jest klasówka z Przyrody. Czuje się odpowiedzialny za stan wiedzy swojej pociechy. Tak samo jak wtedy, kiedy było dyktando, trzeba było przygotować latawiec i wyprawić malca na wycieczkę do Doliny Dinozaurów. Powieka drga niebezpiecznie na samo wspomnienie koszyczka wiklinowego, którego wykonanie w piątkowe popołudnie nie było jeszcze konieczne. Konieczność przyszła dopiero w niedzielny wieczór. Nie pierwszy raz weekend jest najbardziej wymagającym edukacyjnie czasem dla naszych pociech. Najgorsza jest chyba sama świadomość, że to nie pierwsza i nie ostatnia, ostatnia chwila?! Nie ma też najmniejszej ochoty na telefoniczną relację wrażeń po kinowym seansie. On na emeryturę nie ma szans!
Zegar tyka. Bije dzwon. Nadeszła ostatnia chwila. Los pokoleń naszych ojców i dziadów kreślony jest krwawą kredą na tablicy historii. Do wielu z nich przylgnęło kreślenie „straceńcy”. Frustrujące może być jednak to, że tym z powstania listopadowego stawia się pomniki. Msze się odprawia za tych, którzy brali udział w kampanii wrześniowej. Książki się pisze o tych, którzy żyli przed wojną. Teczkami się straszy tych, którzy przyszli po nich. Pokolenie dzisiejszych trzydziesto i czterdziestolatków zniknie w mrokach historii. Jeżeli już coś się o nas kiedyś powie, to chyba tylko w kontekście emerytury. Oni pierwsi jej nie doczekali – to dobry tytuł na pogłębioną analizę socjologiczno – ekonomiczną w roku 2112.
W trosce o oddalenie czarnego scenariusza, w niedzielne późne popołudnie, minister pracy i polityki społecznej bierze się do roboty. Premier się wściekł. Trzeba na poniedziałek rano stworzyć program wspierający w przyszłości system emerytalny rówieśników ministra. Paragraf pierwszy – emerytom nie wolno odbierać prawa jazdy. Paragraf drugi – emeryt może przechodzić na czerwonym świetle. I mamy już coś na dobry początek.
Mariusz Rytel