Gazeta Bezcenna nr 225
Odzyskałem wiarę w ludzi. Tak na prawdę nigdy jej do końca nie straciłem, ale dobrze wiemy, że w życiu spotykają człowieka różne okoliczności. Na onych podstawie wypracowujemy sobie zdanie na temat człowieka i po wszystkim. Taki na przykład polityk. Nie trzeba wytykać palcami. Wystarczy standardowy, pierwszy z brzegu. Na ogół mamy wyrobiony pogląd na temat delikwenta i jak wynika z badań opinii społecznej, większość ludzie nie chce, by małe dzieci brały z niego przykład.
Mamy też wyrobiony pogląd na temat innych grup zawodowych. Hasło górnik, lekarz, krawcowa czy barman od razu przywołuje w pamięci określone obrazy, w których pełno charakterystycznych dla danej profesji atrybutów. I już wiemy co myśleć. Nazywamy to najczęściej stereotypami, ale jak zwał tak zwał, fakt, że uwolnić się od tego ciężko. Nasze wyobrażenia o kimś, ciężko zmienić i nie wiele łatwiej uzupełnić. Jeżeli już tak się stanie, to zwykle za przyczynkiem jakiegoś mało ważnego, acz kontrowersyjnego wydarzenia. Żadne kontrowersje, ani tym bardziej stereotypy, nie sprawiły, że wspomnianą wiarę w ludzi odzyskałem. To nie to. To również nie wydarzenie, o którym czytałem niedawno, a którego bohaterami byli ateiści. O proszę, pojawia się nowe hasło. Ateista to zapewne człowiek nieźle wykształcony z materialistycznym podejściem do życia. Często cyniczny. Zawsze, kiedy chodzi o religię. Ciężko określić jego wygląd, bo dopada to ludzi w każdym wieku. Dość powiedzieć, że jest optymistycznie nastawiony do życia i można go poznać, jak w każdym możliwym miejscu i czasie afiszuje się swoją walką o „umysłową wolność”. Czyni tak najczęściej, kiedy jest młody, zdrowy i silny. Mija mu wraz z upływem lat i zbliżaniem się ku końcowi. Ale, żeby tęsknił?! Tego się nie spodziewałem. Nie mieściło się to w wyznawanym przeze mnie stereotypie. Niespodzianką okazała się jednak wiadomość o ateistycznym ślubie, który popełniło dwoje ateistów a jakże. Zorganizowano specjalną ceremonię, która ma być alternatywą dla kościelnej. Byli celebransi, małżeńska przysięga, coś w rodzaju obrączek i prezenty – wprawdzie symboliczne ale zawsze. Ktoś powie, że czepiam się niepotrzebnie, bo ateiści nie uważają zapewne, że wierzący robią wszystko źle. Problem w tym, że ceremonia, aż do złudzenia, przypominała uroczystość w Kościele, co może świadczyć o niesamowitej tęsknocie wyrażanej poprzez próbę parodii. Taki ślub, zgodnie z prawem, jest jednak ważny, co z kolei sprawia, że parodiowali samych siebie. Zwróćmy bowiem uwagę na miejsce ożenku i zamążpójścia. Kiedyś mały Franek może spytać – Mamo... tato... a gdzie braliście ślub? W siedzibie byłego Muzeum Przemysłu i Rolnictwa kochanie - pada odpowiedź. To, że Franek się pojawi jest więcej niż pewne. Para bowiem już w treści przysięgi zagwarantowała sobie prawo do „wymiany materiału genetycznego”. Kobieta rodem ze Szkocji i rodowity Polak prowadzili wspólnie całą ceremonię. I nie byłoby w tym nic dziwnego, bo ludzie biorą ślub cywilny na statkach, w samolotach, na pustyniach, w górach, a nawet pod wodą, byle by znalazł się tam ktoś, kto ma prawo go udzielić. Niech będzie i ze Szkocji chociaż, w tym przypadku może być kłopot z prezentem. Ach te stereotypy. Najlepsze jednak przed nami. Uroczystość nazwano pierwszym w Polsce ślubem humanistycznym. O tym wszystkim czytałem w póki co najpopularniejszym w naszym kraju portalu internetowym. Zaciekawiony komentarzami pod artykułem czym prędzej przystąpiłem do lektury. I wtedy pozyskałem umocnienie wiary w człowieka. Ktoś napisał, że on z kolei woli ślub matematyczno-fizyczny, ktoś inny dodaje, że ślub zawsze jest humanistyczny – gorzej z rozwodami. Jest też spora grupa rozżalonych, że traktuje się ich jak barbarzyńców, co wzięli inny niż humanistyczny ślub. Pada też stwierdzenie, że to nic innego jak ślub humorystyczny. Na forum zawrzało i wrzawa trwa do dziś. Większość wpisów to zabawne historyjki z dziedziny pożycia. Pocieszające jest też to, że znów zachowujemy się tak jak nasi ojcowie. Tak jak oni wyciągamy żart jako najlepszą broń przed głupotą. Kiedyś Gomułka zaproponował zlikwidowanie importu cytryn, bo kiszona kapusta ma więcej witaminy „C”. Był z tego niezły ubaw.
Mariusz Rytel