Andrzeja Dąbrowskiego powrót do Łomży
Andrzej Dąbrowski po wielu latach przerwy powrócił do Łomży. W Hali Kultury zaprezentował się w podwójnej roli, nie tylko jako bohater biograficznej książki „Do zwariowania jeden krok. Opowieść o Andrzeju Dąbrowskim”, autorstwa jego żony Agnieszki Matyni-Dąbrowskiej i zarazem drugiej bohaterki spotkania, ale również jako wokalista. Zaśpiewał więc siedem swych ponadczasowych przebojów, z wyczekiwanym przez liczną publiczność „Do zakochania jeden krok” na czele; były też improwizowane niespodzianki, jak na jazzmana przystało.
Profesjonalna kariera Andrzeja Dąbrowskiego, naznaczona ogromną ilością sukcesów w dziedzinie nie tylko muzyki, ale również sportu i fotografii, trwa już 65 lat. Nic więc dziwnego, że w końcu państwo Dąbrowscy zrealizowali prośby licznych fanów, dopytujących po koncertach kiedy doczekają się biografii wybitnego perkusisty, wokalisty, kierowcy rajdowego i fotografika.
„Do zwariowania jeden krok. Opowieść o Andrzeju Dąbrowskim”, obszerne tomiszcze liczące ponad 450 stron i wydane nakładem Czytelnika, spełniło ich oczekiwania, jest to bowiem nie tylko biografia tego nietuzinkowego i bardzo wszechstronnego artysty, ale też w szerszym aspekcie historia rodzimego jazzu oraz muzyki popularnej. Do tego starsi czytelnicy mogą sobie przypomnieć lata 60.– 80., a młodsi dowiedzieć się z pierwszej ręki jak wtedy wszystko wyglądało.
Początkowo zanosiło się na to, że Andrzej Dąbrowski zostanie kierowcą, bowiem samochody i motocykle fascynowały go od najmłodszych lat. Sam mówi o tej pasji, że to „samochodowe maniactwo”, bo aut miał już co najmniej 50, a w różnego rodzaju rajdach zdobył ponad 100 pucharów. Pierwszy był chyba jednak najcenniejszy o tyle, że zdobył go w roku 1957 jako 19-latek, wyprzedzając wielu znacznie bardziej doświadczonych kierowców. – Była to na tyle fantastyczna zabawa, że ja, nie myśląc o żadnych tytułach, zdobyłem tych punktów tyle, że zostałem wicemistrzem Polski, a startowałem wtedy nawet z Sobiesławem Zasadą! – wspominał Andrzej Dąbrowski podczas spotkania zorganizowanego w Hali Kultury przez Muzeum Północno-Mazowieckie, dodając, że nawet teraz ma na oku kolejny samochód, który sprawdziłby się w rajdzie. Jednocześnie nasz bohater pasjonował się już fotografią, ale jeszcze bardziej muzyką, ale jego profesjonalna kariera muzyczna zaczęła się w sumie przypadkowo. – Nie zdałem do liceum ogólnokształcącego, nie pamiętam z jakiego przedmiotu, a otwierało się wtedy w Krakowie liceum muzyczne, była to nowa szkoła i poszukiwano narybku – opowiadał Andrzej Dąbrowski. – Więc stosunkowo łatwo było tam się dostać, a ja grałem troszkę na fortepianie. Dostałem się więc niby na ten fortepian, ale przy tym egzaminie profesor od perkusji (Józef Stojko - red.) stwierdził, że mam wyjątkowe poczucie rytmu i zaproponował moim rodzicom żebym przeniósł się do jego klasy.
Już jako bardzo młody drummer współpracował z orkiestrą Filharmonii Krakowskiej, ale szybko pochłonął go jazz. Zaczynał w trio Andrzeja Kurylewicza, by z czasem grać z całą polską, ale nie tylko, czołówką muzyki improwizowanej. Do historii światowego jazzu przeszedł już jako 22-latek, nagrywając płytę „Stan Getz w Polsce” z legendarnym saksofonistą Stanem Getzem, co było wtedy czymś niebywałym. Jak wspominał artysta, a jest on obecnie jedynym żyjącym uczestnikiem tych nagrań, miał wtedy wielką tremę, tym większą, że w nerwach czekano na zgodę amerykańskiego wydawcy Getza, ale nagranie tego 10" krążka stało się w jego karierze przełomem. W tym okresie zaczął też regularnie wyjeżdżać za granicę, koncertując nie tylko z polskimi zespołami, ale też grając w międzynarodowych, np. w sekstecie Kurta Weila. Wtedy nie było to takie oczywiste, bo kto w tamtym okresie mógł wyjeżdżać za granicę, tylko sportowcy, artyści, no i politycy – podkreślał Andrzej Dąbrowski. Przybliżył więc swój pierwszy wyjazd w roku 1959 do Wiednia, na VII Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów, gdzie wymykając się chyłkiem z hotelu mógł skosztować coca-coli i fanty oraz być na koncercie legendarnej Elli Fitzgerald. Z czasem takich kontaktów miał coraz więcej, ratując choćby koncert słynnej Josephine Baker czy dwukrotnie zastępując perkusistę zespołu Jona Hendricksa, znanego z tria Lambert, Hendricks And Ross. Koncertując w Europie jednocześnie dużo fotografował, nie tylko podczas festiwali, ale też wyścigi czy imprezy samochodowe, publikując fotografie i artykuły w „Jazzie”, „Motorze” i „Przekroju”. Był już wtedy również wokalistą, zaczynając śpiewać w roku 1963. Początkowo koncentrował się na repertuarze jazzowym, nagrywając nawet w Norwegii, jako Andrew Dabrow, singla „Good Life”, ale olbrzymią popularność w tej dziedzinie zdobył na początku kolejnej dekady, kiedy poszedł w kierunku muzyki rozrywkowej. „Zielono mi”, „Przygodę z Marią”, „Niewczesną miłość” czy evergreen „Do zakochania jeden krok” śpiewała cała Polska. – Wpadłem wtedy w wir tych polskich piosenek, bo po „Do zakochania jeden krok” zrobił się prawdziwy szał i były trasy we wszystkich miastach, byłem też wtedy w Łomży – mówił artysta. Dlatego zaczął wyjeżdżać na kontrakty na statkach, co było nie tylko bardziej opłacalne finansowo i nie tak wyczerpujące, ale też dawało możliwość zwiedzania świata i znowu uaktywnił się w rajdach.
Podczas jednego z nich poznał swą drugą żonę Agnieszkę Matynię, dziennikarkę radiową i telewizyjną, kolejną bohaterkę piątkowego spotkania autorskiego w Hali Kultury. Miało ono formę rozmowy przerwanej utworami, a skończyło się to tak, że wokalista zapowiadał wykonanie 3-4 piosenek, by ostatecznie zaśpiewać aż sześć, z instrumentacjami autorstwa nieodżałowanego Wojciecha Karolaka i z podkładami nagranymi przez najlepszych polskich jazzmanów. Nie było jednak wśród nich „Do zakochania jeden krok”, którego domagali się słuchacze. – Państwo wiedzą, ile razy ja to śpiewałem?! – pytał żartobliwie artysta, dodając, że był to naprawdę przebój, bo jego popularność trwała dobrych pięć lat, a do tego wykonywał tę piosenkę również po niemiecku i po rosyjsku. Nie ograniczył się jednak tylko do dawnych piosenek, przypominając, że niedawno współpracował z raperami, co zostało bardzo dobrze odebrane przez młode pokolenie, nagrał autorską piosenkę „Mój los” do tekstu Jacka Cygana, której fragment zanucił oraz „My Way – bądź wierny sobie” do słów Antoniego Libery – trudno o lepsze podsumowanie tej wielkiej kariery, która w dodatku wciąż trwa, bo już niebawem na najnowszym albumie Ani Rusowicz ukaże się jej duet z Andrzejem Dąbrowskim, który ma też inne plany. Tym bardziej cieszy, że po tak długiej przerwie ponownie gościł w Łomży – wszystko wskazuje na to, że poprzednio był tu podczas IV Krajowych Targów Jazzowych w marcu 1988 roku, bo koncertu w późniejszych latach sobie nie przypomina.
Było to możliwe dzięki technicznemu wsparciu MDK-DŚT i Hali Kultury, w której o realizację dźwięku i świateł zadbał Krzysztof Jodłowski oraz mecenasom łomżyńskiego muzeum i spotkania: Annie i Waldemarowi Pędzińskim, BTS Szymańscy oraz Marzenie i Jackowi Głębockim.
Wojciech Chamryk