Tomasz Rynkowski o Bogusi Wierzchowskiej - Gosk
Moje wspomnienie o Bogusi Wierzchowskiej - Gosk hm… Wyobraźcie sobie Państwo nieskończoną paletę barw - i każdą barwę z osobna. O tak! Każdą z nich jest Bogusia. Jako Aktorka, matka, żona - ot! prywatnie mieniła się nimi bez przerwy. Trudno opisać człowieka, który nie podlegał żadnym schematom haha…
Postać nietuzinkowa, często wkurzona, gdy musiała zamykać się w sztywnych ramach utartych schematów życiowych, czy scenicznych. Zawsze otwarta na żart, dowcip, ale też na poważną rozmowę i pracę. Wszystko musiało być przemyślane. Nie bała się wyzwań. Poza naszym Teatrem podejmowała się wszelakich zadań, często o charakterze kulturalnym i religijnym. Chyba cała Polska zna organizowany przez Nią Konkurs Krasomówczy RADOŚĆ SPOD KAPELUSZA. Uwielbiała teatr i dzieci, więc też prowadziła przy Centrum Katolickim teatr dla dzieci. Organizowała wraz z parafią pw. Krzyża Świętego w Łomży festyny rodzinne, Orszaki Trzech Króli. Nie lękała się też spontanicznych - często szalonych działań. To kobieta pod tym względem bardzo nieobliczalna i zaskakująca.
Skąd tu ZIELONY PŁASZCZ, SŁOMIANY KAPELUSZ?
Już nie pamiętam gdzie, ale to jedna z teatralnych garderób gdzieś w Polsce, albo za granicą. Zawsze przed gościnnym występem na deskach innego teatru odbywamy próby świateł, próby sytuacyjne itd. Przeciągają się często do późnych godzin nocnych, więc czekając na swoje sceny przebieraliśmy się w kostiumy naszych kolegów z zaprzyjaźnionych teatrów, a następnie improwizowaliśmy jakieś sceny. To był taki nasz sposób na pozbycie się zmęczenia podróżą, czy kryzys opuszczenia rodziny na często długie dni. Bogusia, jako pierwsza się przebierała i prowokowała do zabawy.
Nikt nie mógł Jej odmówić, nawet nasi koledzy z obsługi technicznej dawali się wciągać. Takie zachowania w teatrze nazywamy głupawką haha... Wtedy zapominaliśmy o znużeniu, a godzina pierwsza, czy druga po północy była dla nas zaskoczeniem - O TAK PÓŹNO?
Poniżej mamy fotkę ze znakomitego spektaklu pt. BURZLIWE ŻYCIE LEJZORKA ROJTSZWAŃCA w reż. P. Jarosława Antoniuka. Scena z zapyziałego kołchozu na radzieckiej prowincji (Bogusia jako Dunia i ŚP. Zdzisław Rej jako Towarzysz Pietrow.
Bogusia, podobnie jak i ja uwielbialiśmy te klimaty. Można by rzec, że była również CZERWONA haha… Jej osobisty i aktorski dystans do siebie nie znał granic. Robiła wszystko, aby jej kreacje aktorskie były pełne energii i bardzo wyraziste. Jej Dunia to pyszna i soczysta rola, którą widzowie z radością pochłaniali wszystkimi swoimi zmysłami (to było czuć ze sceny). Potrafiła zagrać role ekstremalnie różne. Radziecką prostą babę, jak i zamyśloną damę orientu
Prywatnie - na wyjazdach, nie chowała się do hotelowego pokoju. Niezwykle towarzyska i bardzo chętnie poznawała ludzi. Była ich bardzo ciekawa. Potrafiła integrować ludzi. Czy to w Polsce, czy za granicą. Jej mocnym atutem było wspólne śpiewanie. Dzięki Niej, bez kompleksów śpiewaliśmy polskie piosenki z kolegami zza granicy - taka śpiewająca lekcja j. polskiego dla obcokrajowców.
Jak mówiłem wcześniej, Bogusia, to człowiek o wielu kolorach. Gdy byliśmy na Bałkanach, wszystkich nas poprowadziła pod figurę Matki Boskiej w Medjugorie. Bogusia szła wtedy - dokładnie pamiętam - w intencji swojej rodziny. Jej miłość do męża Andrzeja i dwóch córek- Uli i Madzi nie kończyła się na tysiącach telefonów - zawsze o nich pamiętała.
Nie bała się podkreślać, że wiara była jej sposobem na życie. Jak popełniła jakąś głupotę (tak to nazywała), to wnet pojawiały się u Niej wyrzuty sumienia. Wtedy natychmiast za tę głupotę żałowała, pokorniała i Boga przepraszała. Nikt inny tak nie przeżywał swoich wewnętrznych rozterek, jak Ona.
No i ta wstrętna choroba!
Bogusia nie skupiała nad Sobą uwagi i litości. Nie chciała tego. W chorobie poznała wielu ludzi podobnie chorych. To była cała Polska. Podtrzymywała ich na duchu, służyła im radą, choć sama cierpiała. Chętnie też dzieliła się sprzętem rehabilitacyjnym. Nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele domów kryje w sobie tyle nieszczęść. Dzięki Bogusi mogłem to zobaczyć.
Bogusia nie przegrała z chorobą. To ciało przegrało, które było dla Niej więzieniem. Jej myśli, zamierzenia i marzenia nadal były pełne kolorów. Była ponad swoim ciałem. Żaliła mi się, że czuje się UWIĘZIONA W TYM CIELE. Bardzo Ją to wkurzało, i nie dziwię się znając Jej temperament pełen życia. Obwiniała siebie, że jest ciężarem dla rodziny, ale gdy odwiedzałem ich dom, to widziałem, jak bardzo się myliła. Dla nich Bogusia nigdy nie była ciężarem, a wręcz przeciwnie, była jak zawsze KOBITĄ, która nadal żartowała, albo wkurzała - jak to większość kobiet w naszych domach haha… . Z każdą wizytą u Gosków ogarniał mnie coraz większy szacunek i podziw dla tej rodziny. Długie lata walki o zdrowie wszyscy znosili z godnością otaczając się potężną siłą miłości i wzajemnej troski. Kończąc wizytę często zadawałem sobie pytania: CZY JA BYM DAŁ RADĘ? SKĄD W NICH TAKA SIŁA?
Jestem dumny, że dzięki tej wspaniałej rodzinie, tak mocno dotkniętej przez chorobę mogłem dostrzec - mimo wszystko - radość, poczucie humoru i jasne barwy.
… SKĄD W NICH TAKA SIŁA?