Powroty Andrzeja Cwaliny nad Narew ...
Andrzej Cwalina spędził nad Narwią dziewięć lat. W tym okresie (1982-1991) mieszkał i pracował w Drozdowie. Przybył tu z Lublina, 3 lata po studiach w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych we Wrocławiu, jako absolwent Wydziału Architektury Wnętrz i Wzornictwa Przemysłowego, gdzie uzyskał specjalność architekt wnętrz (dyplom w 1979 roku). Jego ojciec pochodził z Olszyn. „Dziadkowie mieszkali w Olszynach aż do śmierci – opowiada artysta – więc wszystkie wakacje w dzieciństwie spędzaliśmy u nich. Siostra ojca, Halina, wyszła za mąż za Żochowskiego z Drozdowa. Mieli też czworo dzieci, więc ile mogliśmy spędzać czasu w Drozdowie, tyle spędzaliśmy. W Olszynach było fajnie, ale – porównując drozdowskie szaleństwa – nudno. Pokonanie 6 km piechotą czy rowerem to była pestka. Wakacje u babci – to są moje tutejsze korzenie psychiczne. Pamiętam cudowne odpusty – biel koszul, straganowy gwar i zabawy wiejskie. Pamiętam żniwa z kosami. Czytając „Chłopów” – ja to wszystko widziałem. Czytając „Konopielkę”– ja to wszystko widziałem. Słysząc „Jedwabne” – ja to wszystko wiedziałem od dziadków, wątki z „Idy” i „Pokłosia” są całkowicie zrozumiałe. Drozdowski pobyt został w moim krwiobiegu na zawsze”. W drozdowskim okresie Andrzej Cwalina łączył w swojej twórczości różne dziedziny sztuki. Oprócz pracy „na etacie” w Wojewódzkim Domu Kultury w Łomży, malował obrazy, zajmował się grafiką wydawniczą, projektował plakaty i znaki graficzne, grał na perkusji w zespole „Browar Łomża” (do 1985 roku) oraz zajmował się architekturą wnętrz i wystawiennictwem. Jest autorem projektu i aranżacji stałej ekspozycji przyrodniczej w Muzeum Przyrody w Drozdowie. W 2015 roku wspominał: „Z nieodżałowanym Andrzejem Chylem tworzyliśmy ekspozycje z niczego, własnymi rękami. Do tego stopnia się udało, że Muzeum i ja dostaliśmy nagrodę Ministra Kultury i Sztuki. Do dziś główne wystawy są nietknięte. Podobnie jak, liczące 30 lat, mapy, plansze, diorama i logo (z batalionem). Meble projektowane do piwnic też funkcjonują (na parterze). Plusz farbowali specjalnie dla nas.... Cudne czasy”. Dużą realizacją była także praca przy renowacji wnętrz kościoła parafialnego w Drozdowie, gdzie namalował stacje Drogi Krzyżowej kopiując oleodruki francuskie fundowane jeszcze przez Lutosławskich (obecnie w kościele w Olszynach) oraz zajął się odnowieniem ołtarzy i nieba w prezbiterium. Ocalił wtedy wcześniejsze polichromie przed przemalowaniem z wiarą, że po kolejnym remoncie zachowają swój pierwotny wygląd. Warto przypomnieć, że aniołki w ornamencie biegnącym ponad oknami mają twarze dzieci artysty oraz członków jego rodziny. Brał także udział w wystawach, zaliczając sukces w konkursie środowiskowym, w którym jego cykl malarski „Wyrwa” został uznany za najlepsze dzieło roku 1985. Cykl ten narodził się w czasie pleneru zorganizowanego przez Muzeum Przyrody w Drozdowie. W 1986 roku artysta zorganizował w Biurze Wystaw Artystycznych oraz Miejskim Domu Kultury-Domu Środowisk Twórczych w Łomży dużą wystawę swoich obrazów i rysunków. Poeta Jan Kulka, którego Andrzej Cwalina był „nadwornym grafikiem” – pisał we wstępie do katalogu wystawy: „Mieszkającemu na wsi, w Drozdowie już samo otoczenie narzuca pewną koncepcję form i barw, trzeba je tylko odpowiednio przefiltrować przez swoje ja, a może raczej wzbogacić o swoje ja, bez tego przecież prawdziwa sztuka nie może zaistnieć. Zieleń atakująca artystę przez większą część roku, ze wszystkich stron, nie może być dla jego dokonań artystycznych tylko obojętną barwą”. Sam artysta także podkreśla siłę oddziaływania drozdowskiego pejzażu na jego zmysły i wyobraźnię: „Najmocniej zapadły mi w pamięć późne wieczory, kiedy po skończonym dniu rodzina już głęboko spała, a ja wychodziłem na ganek, siadałem na jeszcze ciepłych betonowych schodach, zapalałem papierosa (wtedy byłem nałogowcem) i patrzyłem na całą pradolinę Narwi. Kiedy była pełnie księżyca, dolinę spowijała mięciutka mgła a wystające czubki drzew rzucały cień na puch z mgły. Pamiętam swoją wściekłość z powodu niemożliwości sfotografowania tego. O namalowaniu nie wspomnę. To uczucie chłodu powietrza, ciepłych schodów i ulotności przemieszczającej się mgły – zostanie ze mną do końca życia”. W 1992 roku artysta wyjechał do Lublina, gdzie, po drozdowskim okresie intensywnej pracy twórczej, zaprzestał malowania obrazów. Wrócił do malarstwa po blisko 20 latach. W 2012 roku pokazał nowe prace w Galerii Sztuki Współczesnej, w czasie pierwszej łomżyńskiej Nocy Muzeów (która zawdzięcza mu logo). Wystawie nadał tytuł „W poszukiwaniu utraconego raju”, opatrując go komentarzem: „Niestety, prawie zawsze dopiero po stracie czegoś dowiadujemy się o wartości tego czegoś”. To „coś” było synonimem kilkuletniej obecności artysty nad Narwią i znalazło odzwierciedlenie w tematyce ekspozycji. Poddane transformacji widoki Łomży i Drozdowa pojawiły się w różnych wariantach w cyklach: „Szczelina”, „Wylewy”, Łomża”, „Drozdowo”, „Księżyc”, „Okno”. Artysta wykreował tu przestrzeń o wymiarze metaforycznym – uniwersalną i wieloznaczną, emanującą klimatem zadumy i spokoju. Efekty uzyskał dzięki szlachetnej formie, stonowanej kolorystyce i rozproszonemu światłu. Zapowiedzią nowych poszukiwań były, natomiast, zagadkowe „Studnie” i zanurzone w mglistej poświacie „Schody”, które, niczym pradawne piramidy, sięgają obszarów świata niematerialnego. W kolejnej serii obrazów, zaprezentowanej w 2015 roku, także w Galerii Sztuki Współczesnej w Łomży, artysta poddał pejzaż dalszej finezyjnej przemianie, sytuując go ponad granicami realności. Przedmiotem metamorfozy stały się poza tym pojedyncze obiekty: studnia, schody, drzewo, ryba. Powstały pozbawione dosłowności, syntetyczne formy o nienagannych kształtach i wysmakowanych kolorach, coraz śmielej „zakwitające” czerwienią, kolorem dotychczas niedocenianym przez artystę. Oświetlone niezwykłym światłem przestrzenie i przedmioty emanowały aurą tajemniczości.
Najnowsza wystawa, która puentuje 40-lecie pracy twórczej Andrzeja Cwaliny składa się z obrazów niezmiennie charakteryzujących się elegancją formy przy rosnącej powściągliwości wyrazu (cykle: „Tribute to Fangor”, „Znikający punkt”, „Księżyc”, „Drzewo idealne”). Pozorna wstrzemięźliwość w doborze środków działa na korzyść płócien tworząc wieloznaczny przekaz z intrygującą, oniryczną atmosferą. Jesteśmy świadkami artystycznych zmagań twórcy szukającego konsensusu pomiędzy warstwą treściową płynącą z emocji towarzyszących obcowaniu z przyrodą a płaszczyzną formalną, podporządkowaną regułom intelektu. Ilustracją tych zmagań, a jednocześnie artystycznym sukcesem jest namalowanie „puchu” – owej narwiańskiej mgły z którą Andrzej Cwalina próbował mierzyć się jeszcze w latach 80.: „Mgła w mojej świadomości od zawsze zajmowała priorytetowe miejsce.(...) Z fascynacji mgłą, niespodziewanie wyłonił się Wojciech Fangor – artysta który leży sobie na „puchu” u Cwaliny w głowie”. Potrzeba pewnej dojrzałości, aby docenić potencjał wyszukanej, choć rozważnie dobranej kolorystyki i kunsztownej formy. Krótko mówiąc: by odnaleźć elegancję w prostocie. Z takim nastawieniem staje się jasne, że im mniej narracji w obrazie, tym więcej treści. Andrzej Cwalina odszedł daleko, lub mówiąc wprost: zaszedł dalej niż stylizowane pejzaże. Stworzył własne uniwersum nastrojem przywodzące na myśl nadnarwiańskie klimaty, jednocześnie będące czymś więcej niż tylko echem wspomnień krajobrazu młodości. W niedawnym czasie twórczość artysty wzbogaciła się o fotografie kobiecych aktów. Można je obecnie obejrzeć na wystawie w łomżyńskiej Galerii Pod Arkadami. Ekspozycje czynne są do końca lutego 2019 roku.
Karolina Skłodowska, Agnieszka Chojnowska