Wielka polityka w krótkiej refleksji
Dobry Focus! - pomyślałem zaraz po zakończeniu drogowej przygody i odetchnąłem z ulgą. Po raz pierwszy w życiu wyprzedzałem Porsche. Trochę się zastanawiałem, czy mnie nie podpuszcza, ale przecież nie będę się za nim wlókł, tym bardziej, że już się naoglądałem tyłu. Mocniejszy uścisk kierownicy, intuicyjna już synchronizacja lewej nogi z prawą ręką, to wszystko wpłynęło na doskonałą koncentrację i idealne tempo redukcji biegu. (Skoro to jest takie proste, dlaczego nie działa zasada: ilu kierowców, tylu pianistów?) Wreszcie, mocne uderzenie w pedał gazu. Machina ruszyła!
Wprawdzie z lekkim opóźnieniem, ale poczułem jak turbina dodaje mocy moim 90 mechanicznym koniom. To opóźnienie trochę mnie niepokoi. Czyżby stara dobra „focusina” wykazywała oznaki drogowej apatii? Cóż, przeżyliśmy razem parę lat, a ze mną w związku podobno nie jest łatwo. Oberwane lusterko, porysowany błotnik. Nie ma czasu na makijaż. Do roboty! Odpoczniemy kiedyś, gdzieś na szrocie. „Wio, koniku, a jak się postarasz...” przychodzi mi do głowy melodia, którą babcia nuciła przy zagniataniu pierogów. Ale co niby mam dać takiego wyjątkowego tym moim koniom mechanicznym w zamian za drogowe starania? Olej wymieniam całkiem niezły, o paliwo też dbam, żeby nie od Ruskich i na firmowych stacjach lać. Wszystko mają na niezłym poziomie. Taka polska klasa średnia. Rozbestwiłem je po prostu, a teraz im się nie chce! Stąd te lekkie wahania w działaniu turbiny. Poza tym, dosyć tych sentymentalnych pierdoł! Wyprzedzamy przecież Porsche! Panamera nie jest może jeszcze tak kultowa jak 911 czy Carrera, ale swoją legendę buduje stosunkowo od niedawna. Odkąd pod koniec podstawówki przestałem zbierać obrazki z gum Turbo, nie znam się już tak dobrze na wyższych klasach samochodów. Myślę jednak, że ten model Porsche, nawet w swojej najstarszej wersji, może być równolatkiem mojej maszyny. Mogliby być parą. Jak książę Radziwił i Mańka z Pierdziszewa. Taka jest, podejrzewam, różnica w staranności wykonania, jakości podzespołów i osiągów. Pomimo tego wszystkiego, udało mi się zrównać z tym niezrównanym dyliżansem. Tylko żeby mi się zaraz kanion nie skończył. – zerkam nerwowo przed siebie. Na szczęście do zakrętu jeszcze daleko, a Góra Strękowa dopiero majaczy gdzieś na horyzoncie. „Jeszcze trochę i damy radę” – ściskam kierownicę jeszcze mocniej i pedał gazu opieram o podłogę. „Nie opieraj się, maleńka, zaraz i tak cię wezmę... to znaczy wyprzedzę cię zaraz” - sam siebie zaczynam poprawiać i karcić w myślach za te samcze instynkty wywołane sytuacją. A zresztą, co ja śluby czystości składałem?! Dalej, hajda! Jeszcze jeden taki samochód bez kierowcy, a adrenaliny wystarczy mi na dwa tygodnie. Jak to, bez kierowcy?! Uświadomiłem sobie właśnie, że za kierownicą nikogo nie ma! Takie auto powinno mieć jakieś zabezpieczenia przed dziećmi. Więc to na pewno delikwent kierowca czegoś szuka i w ogóle nie jest zainteresowany drogą. Muszę podjąć jakąś decyzję! Zaraz ta niemiecka myśl techniczna spotka się z rozentuzjazmowanym na jej widok kierowcą w bezpośrednim starciu. „A może lusterko udałoby się wymienić?” - krótka myśl przeszła mi przez głowę. Spojrzałem na wskaźnik prędkości. „Lusterko, obie nogi i śledzionę.” - pomyślałem i wziąwszy pod uwagę prędkość poruszania się obu pojazdów zrezygnowałem z pomysłu. Kiedy już miałem wyhamować, za kierownicą wyprzedzanego auta pojawił się jednak kierowca. Szczupły, szpakowaty facet z trzydniowym zarostem na dość inteligentnej, dobrze odżywionej niemieckiej twarzy. Był chyba równie zdziwiony moim widokiem, co ja chwilę wcześniej jego brakiem. To zdziwienie było jednak niczym w porównaniu z przerażeniem, jakie wywołał w nas obu klakson jadącej z naprzeciwka rosyjskiej ciężarówki. Zanim zdążyłem wyhamować, on przyspieszył i zrobił mi miejsce. „Co niemiecka technologia, to nie polska siła nabywcza.” - pomyślałem ze smutkiem o własnych ograniczeniach. Zaraz jednak zrobiło mi się trochę lepiej, bo znalazłem odpowiedź, i to chyba całkiem sensowną. Idąc z Ruskim na czołówkę trzeba zawsze jechać za Niemcem, nigdy przed nim. Zwłaszcza, kiedy samemu dysponuje się niewielkim amerykańskim samochodem.
Mariusz Rytel