Bakterie w gwiazdach
Sposób chodzenia, zwinność, spryt, kolor włosów. Czasami wystarczyło jedno spojrzenie. Pojedynczy błysk w oku tego chłopaka sprawiał, że Diniz coraz częściej myślał o nocach, kiedy nie było go w domu. Tych, zanim jego ukochana nie powiedziała mu, że jest w ciąży. Cristiano był zupełnie inny niż on. Przebojowy ryzykant, który śnieżnobiałym uśmiechem wywoływał dziewczęce westchnienia już w podstawówce. W ciągu kilku lat, z nikomu nieznanego syna sprzątacza w niewielkim klubie na Maderze, okrzyknięty najlepszym piłkarzem świata, stał się najdroższą biomaszyną kopiącą świński pęcherz po niemal hektarowej łące.
Co za gówno! Jeszcze niedawno powiedzielibyśmy o najdroższej, zarówno materialnie jak i duchowo, ikonie popkultury. Piłka nożna to przecież show, a on jako gwiazda sprzedawał się idealnie. Do tego jeszcze był wzorem dla milionów młodych chłopaków którzy na tysiącach podwórkowych boisk w dziesiątkach krajów, biegali z jego nazwiskiem na plecach. Otrzymywał medale, rozdawał autografy, wizytował zakłady pracy, każdy chciał być taki jak on, słowem – był najlepszy. Tak mówiliśmy zanim rozpoczęło się przegrane przez Portugalczyków spotkanie z Hiszpanami. „Rozkapryszony gówniarz nie pokazał niczego za co powinien dostawać tak duże pieniądze”, „To ... (wpisać brakujące słowo) ... nie piłkarz!” Mówiąc krótko – Ronaldo zawiódł. Wybaczcie, że znów będą odniesienia sportowe. Mundial ma jednak swoje prawa.
Z gwiazdami piłki nożnej jest podobnie jak z łomżyńską wodą. Teoretycznie jest najlepsza. Lepsza od najlepszych wód w butelce. Mogła być naszym najlepszym produktem eksportowym. Mogło być pięknie. Woda z Łomży spływałaby z andyjskich lodowców wprost na głowy inkaskich potomków. Tamci swawoliliby z Indiankami, w zatokach z łomżyńskiej wody. Barack Obama kąpałby dzieci narwiańskiej wodzie, a bąbelki dostarczane byłby osobiście przez Władimira Władimirowicza z rosyjskiego gazociągu. Gwiazdy filmowe na całym świecie, za darmo, występowałyby w reklamach: „pij wodę, będziesz wielki.” Producenci pralek zalecaliby pranie w naszej wodzie. Dzięki niej, nie trzeba dodawać płynu do płukania. Stalibyśmy się stolicą sportów wodnych. U nas woda jest ozonowana! Można w niej oddychać!? Przed basenem ustawiałyby się kolejki najlepszych pływaków na świecie. Oczywiście, kiedy tylko nie byłby w remoncie. ONZ ogłosiłby następny rok, rokiem łomżyńskiej wody. Najtęższe umysły w najlepszych laboratoriach główkowałyby jak z lokalnego piwa wydestylować najczystszą wodę. Żeby wypić choć odrobinę życiodajnego płynu, Madonna koncertowałaby w Piątnicy przez tydzień. Odbudowano by forty, a do obrony największego dobra zachodniej cywilizacji, Amerykanie zainstalowaliby tam czternaście baterii rakiet Patriot. „Ropa za wodę” to hasło programu dzięki któremu stalibyśmy równorzędnym partnerem w handlowych kontaktach z Rosją. Z drugiej strony, Niemcy zaproponowaliby nam budowę wodociągu po dnie Bałtyku, omijającego oczywiście Rosję dalekim łukiem. Do takich działań Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji w Łomży przygotowywało się od lat. Trudno znaleźć inny powód, skoro po wpompowaniu w komunalną firmę ogromnych ilości samorządowych i unijnych pieniędzy, po przeprowadzeniu szeregu inwestycji i innowacyjnych wdrożeń, sanepid radzi, by przed spożyciem wodę przegotować. Łomżyński MPWiK jaśniał jak piłkarska gwiazda na lokalnym firmamencie. Nagrody, certyfikaty, wizyty zagranicznych delegacji rozpierały dumą i pozwalały chodzić z podniesionym czołem, aż do zadzierania nosa włącznie. Tymczasem sanepid znalazł bakterie i prysły marzenia! W trosce o zdrowie psychiczne mieszkańców nie pojawiły się komunikaty i ostrzeżenia. Urzędnicy wzięli to na siebie. Tym bardziej, że to nie bakterie E. Coli, więc nie ma się czym przejmować. Bakterie nie są szkodliwe – przekonują. To po co przegotowywać wodę. Walka z bakteriami odbywała się na szczęście bez wywoływania niepotrzebnego zamieszania. Dziękujemy, czujemy się zdrowsi!
Mariusz Rytel