„Dzień po dniu żmudnymi ćwiczeniami dochodziłem do obecnej formy”
- Bądźcie dobrzy dla ludzi i myślcie pozytywnie, z dala od negatywnych emocji. Jeśli będziecie rozdawać dobre uczucia, to ludzie odwzajemnią się wam tym samym – radzi nie tylko łomżyńskim tancerzom i nie tylko na parkiecie Jeffrey Mc Cann (lat 26), czyli kalifornijski bboy Machine, którego po raz kolejny do pracy w filmie „Step Up” zaprosił reżyser Jon Chu.
Mirosław R. Derewońko: - Słuchaj, Jeff, naprawdę jesteś tancerzem w filmie „Step Up”?
Jeffrey Mc Cann: - Naprawdę. Niedawno wróciłem bardzo zmęczony z wyczerpujących i wymagających kondycji zdjęć w Nowym Jorku do trzeciej części „Step Up”. „Step Up II” był pierwszym filmem, w którym zagrałem pod okiem świetnego reżysera Jona Chu i z najlepszymi obecnie tancerzami z regionu San Francisco. To była świetna przygoda już od pierwszych ujęć. Potem w miniony weekend z pięciososobową grupą Killafornia wytańczyliśmy pierwsze miejsce na Międzynarodowych Mistrzostwach Warszawy w Breakdance i Popping Warsaw Challenge. I od razu przyjechałem na warsztaty taneczne z łomżyńskimi tancerzami Marka Kisiela.
MRD: - Jak czujesz się w Łomży?
Jeffrey Mc Cann: - W Łomży? Świetnie! Po poniedziałkowych zajęciach byliśmy z Markiem Kisielem i Bartkiem Cetowym na obiedzie w restauracji Retro. Czułem się z nimi w tak kameralnej atmosferze znakomicie. Pomyślałem, że to lepsze niż latanie po klubach i upijanie się.
MRD: - Jaka jest ponad 30-osobowa grupa łomżyńskich tancerzy, którzy uczestniczą w warsztatach?
Jeffrey Mc Cann: - Bardzo dobra grupa. Wszyscy starają się podczas zajęć współpracować ze mną jako prowadzącym. Mimo że mówiłem do nich po angielsku z amerykańskim akcentem, czułem, że ci młodzi ludzie za mną podążają. Czułem, że rozumieją, co mam im do przekazania.
MRD: - Jak odbierasz Marka Kisiela, który od kilku lat jest najbardziej znanym tancerzem breakdance w naszym regionie, a do tego promuje breakdance jako instruktor Crazy Twisting Group i zaprasza instruktorów z zagranicy?
Jeffrey Mc Cann: - Bardzo fajnie! Zauważyłem, że również pilnie uczestniczy w warsztatach i stara się płynnie naśladować ruchy, kroki i figury, które proponuję. Ponadto byłem u niego w domu i długo siedzieliśmy rozmawiając razem z jego żoną Beatą.
MRD: - Co w tańcu jest, Twoim zdaniem, najważniejsze?
Jeffrey Mc Cann: - Muzyka! Muzyka to najważniejsza rzecz, w którą trzeba się wsłuchać. Trzeba sprawdzać w słownikach i to, co to pojęcie znaczy, i starać się zrozumieć teksty, bo dzięki temu odnajduje się w sobie więcej energii do poszukiwań własnego stylu i do żmudnych ćwiczeń.
MRD: - Jakie były Twoje pierwsze kroki?
Jeff Mc Cann: - Teraz mam 26 lat, ale zaczynałem jako dziewięciolatek w Sacramento w Kalifornii w USA. Moja rodzina często przenosiła się z miejsca na miejsce, więc nie miałem z kim trenować na stałe. Jako młody chłopak nie byłem grzecznym dzieckiem, należałem do takiego jakby gangu szkolnego. Nie byłem akceptowany, raczej odrzucany, i dlatego również musiałem sam więcej pracować. Oglądałem stare filmy, takie jak „Beat Street”, a nie było ich wcale wiele, chociaż nie znałem ani nazw kroków, ani nazw figur. Ciężkim treningiem dzień po dniu dochodziłem do obecnej formy. Pierwsza eklipa, z którą tańczyłem to Flexible Flave Crew, a obecna to Rock Force Crew. Moim mentorem tańca był POE 1 z legendarnej grupy Style Elements. Uczyłem się od niego wszystkiego i słuchałem jego życzliwych rad. To była pozytywna krytyka, którą szczerze brałem sobie do serca.
MRD: - Co od serca poradziłbyś łomżyńskim tancerzom?
Jeffrey Mc Cann: - Aby mieli otwarte umysły i nie oczekiwali, że zdobędą wszystko od razu. Powinni studiować muzykę, w rytm której tańczą, i szukać własnych dróg rozwoju, bo jest przeciez wiele różnych dróg. Mogę im powiedzieć: bądźcie dobrzy dla ludzi i myślcie pozytywnie, z dala od negatywnych emocji. Jeśli będziecie rozdawać dobre uczucia, to ludzie odwzajemnią się wam tym samym. Jak traktujecie siebie, tak będziecie traktowani przez innych.
MRD: - Dziękuję za rozmowę.
Fot. Marek Maliszewski / 4lomza.pl
Tłumaczenie z ang.: Bartek Cetowy