Piosenki z klasą dla Pani Hanki
Olga Bończyk była gwiazdą dorocznego koncertu „Urodziny Pani Hani”, poświęconego pamięci Hanki Bielickiej. – Dla nas wszystkich Hanka Bielicka jest tą jedną, niepowtarzalną, absolutnie niezwykle utalentowaną artystką, której chyba dzisiaj bardzo brak, bo świat poszedł nam w trochę taką dziwaczną stronę – mówiła Olga Bończyk. Popularna akorka i wokalistka zaśpiewała wielkie polskie przeboje, dopełniając je piosenkami z własnych płyt. Zaskoczyła też publiczność duetem w utworze „Lubię wracać tam gdzie byłem”, a jej cały recital trwał blisko dwie godziny.
Zapoczątkowany przez Miejski Dom Kultury–Dom Środowisk Twórczych rok po śmierci najsłynniejszej łomżynianki Hanki Bielickiej (1915-2006) cykl koncertów „Przyjaciele Pani Hani” dwa lata temu zmienił nieco swą formułę, przybierając nazwę „Urodziny Pani Hani”. Stało się tak z oczywistych względów, bowiem coraz mniej było artystów zaprzyjaźnionych i współpracujących z Hanką Bielicką, a do tego wciąż aktywnych scenicznie. Pierwsze „Urodziny Pani Hani” świętowano w Łomży z Katarzyną Żak, kolejne nie odbyły się z powodu pandemii, zaś na tegoroczne zaproszenie przyjęła Olga Bończyk. W przededniu 106 urodzin Hanki Bielickiej śpiewająca aktorka zaprezentowała w Hali Kultury program „Piosenki z klasą”. Jak wykonuje światowe przeboje łomżyńska publiczność miała okazję przekonać się podczas ubiegłorocznego koncertu karnawałowego Filharmonii Kameralnej, dlatego wejściówki na poniedziałkowy koncert rozeszły się w kilka godzin. Artystka nie zawiodła oczekiwań słuchaczy, chociaż, jak przyznała, nigdy nie widziała Hanki Bielickiej na żywo i nie miała okazji z nią współpracować, podziwiając tylko jej występy na telewizyjnym ekranie.
Zaśpiewała, niemal bez wyjątku, wielkie i ponadczasowe przeboje, nie tylko polskie. Jak opowiadała, spełnia w ten sposób swe marzenia z dzieciństwa, gdy ze skakanką udającą mikrofon śpiewała przed lustrem piosenki z repertuaru Ireny Santor, Marii Koterbskiej czy Reny Rolskiej. Po latach te marzenia spełniły się, może wykonywać swe ulubione piosenki na żywo, przeplatając je własnymi. Czasem, jak w przypadku poruszającej „Mojej mamy”, jest autorką nie tylko tekstu, ale również muzyki, a poza kompozycjami nieco starszymi zabrzmiała też optymistyczna „Życie taka gra” z tegorocznego albumu „Ślady miłości”.
Przeważały jednak evergreeny. Ze światowych zabrzmiała, rozsławiona przez Marilyn Monroe, „Diamonds are a girl's best friend” w nieco zmienionej wersji i „Parole parole” Miny/Dalidy.
Rewię polskich przebojów zaczął, jazzowo opracowany, walc Embarras” duetu Wasowski-Przybora, śpiewany do dziś przez Irenę Santor. Podobały się też „Jego portret” („Jej portret” Bogusława Meca), „W moim magicznym domu” (Hanna Banaszak), „Tyle słońca w całym mieście” (Anna Jantar) czy „Remedium” (Maryla Rodowicz). Ponadczasowi „Okularnicy” Agnieszki Osieckiej w odtwarzanej z playbacku warstwie muzycznej zyskały bigbandowy aranż, a Olga Bończyk śpiewała też scatem, zaś „Kasztany”, wielki przebój Nataszy Zylskiej, okazały się jazzową balladą.
Pomiędzy utworami artystka sporo mówiła, zatracając się czasem w wielowątkowych anegdotach, uprzedziła jednak już na wstępie, że z Hanką Bielicką łączy ją też gadulstwo. Był to więc i tak długi recital – blisko dwie godziny – mimo tego, że z programu wypadły piosenki „Gdy mi ciebie zabraknie”, ostatni i popularny do dziś przebój tragicznie zmarłej Ludmiły Jakubczak oraz „Dwa serduszka”.
Zaskoczeniem okazał się za to utwór „Lubię wracać tam gdzie byłem” Zbigniewa Wodeckiego, bo ostateczną decyzję o jego wykonaniu artystka podjęła już w trakcie koncertu, podczas próby wstępnie tylko ustalając z akustykiem, Krzysztofem Jodłowskim, że może do czegoś takiego dojść. Dzięki temu publiczność mogła usłyszeć duet Zbigniew Wodecki/Olga Bończyk, zaś na koniec wokalistka spojrzała na chwilę w górę, jakby dziękując zmarłemu cztery lata temu artyście za wsparcie.
– Był to dla mnie absolutnie nieprawdopodobnie intensywny artystycznie okres – wspominała współpracę ze Zbigniewem Wodeckim Olga Bończyk. – Inspirowaliśmy się, znajdowaliśmy wspólny język muzyczny, którym się posługiwaliśmy i rzeczywiście było to jak palec boży, który dotknął mnie tak, że z całą pewnością pozwolił mi stanąć obok tak wielkiego artysty. Fantastycznie nam się ze sobą pracowało, mieliśmy wspólne plany artystyczne: wspólne koncerty, mieliśmy nagrać płytę, która była już nagrywana, ale to wszystko przerwała jego śmierć.
Wojciech Chamryk