Nowy start Holy Water
Zespół Holy Water rozpoczął nowy etap działalności po odejściu wokalistki Jolanty Baranowskiej. – Jola śpiewała z nami 10 lat – mówi lider grupy Bernard Krasuski. – Wszyscy się do tego przyzwyczaili, my również, sporo też razem osiągnęliśmy. Czasem są jednak takie sytuacje, że nic się nie da zrobić, życie jest ważniejsze – przecież wcześniej odszedł Sławek, który grał z nami od początku, a zespół przetrwał, więc teraz też nie odpuścimy! Potwierdził to czwartkowy koncert grupy w Warce, pierwszy w nowym składzie, bo z wokalistą Marcinem Pawelczykiem. Już z nim grupa zapowiada kolejne występy oraz nagranie trzeciego albumu.
15 lat istnienia Holy Water było naznaczonych licznymi zmianami składu. Roszad na stanowisku frontmana również nie brakowało, a po Patrycji Krasuskiej i Tomaszu Samselu w zespole przez 10 lat śpiewała Jolanta Baranowska, charyzmatyczna wokalistka i nierzadko autorka tekstów. Nagrała z Holy Water dwie płyty, „Mania wolności” i „Nie ma bluesa w Łomży”, koncertowała z nim w kraju i poza jego granicami, ale w kwietniu tego roku odeszła z zespołu.
– To, że zrezygnujemy w ogóle nie wchodziło w grę – mówi Bernard Krasuski. – Uznaliśmy z Pawłem i Grześkiem, że nie odpuścimy, że za dużo żeśmy zrobili i za dużo włożyliśmy w ten zespół serca, żeby tak to zakończyć. Dlatego postanowiliśmy, że szukamy kogoś na miejsce Jolki.
Marcin nie był pierwszy, mieliśmy wcześniej inne przesłuchania, ale tamte osoby odpadły z różnych względów, a on zrobił na nas duże wrażenie. Padło pytanie, czy do nas dołączy, odpowiedział, że tak. I tak zostało do dzisiaj, zaczynamy więc kolejny rozdział historii Holy Water.
– Jakoś nigdy wcześniej nie miałem okazji trafić na chłopaków, o tym, że szukają wokalisty dowiedziałem się z ogłoszenia na „Mojej Ostrołęce” – dodaje Marcin Pawelczyk – Napisałem do Bernarda, zaprosił mnie na próbę, spodobało im się i tak zostałem. Blues to jest moja stylistyka, nie miałem więc żadnych wątpliwości czy podołam. Byłem też w szoku jak chłopaki mnie przyjęli: kiedy przyszedłem na pierwszą próbę to było tak, jakbym znał się z nimi bardzo długo, więc bez strachu i żadnych oporów po prostu zaśpiewałem.
Debiutancki koncert Holy Water z nowym frontmanem potwierdził, że zespół dokonał dobrego wyboru, werbując wokalistę obdarzonego mocnym, niskim głosem, idealnym do bluesowej i bluesrockowej stylistyki. Grupa wykonała w Warce (a takie muzyczne czwartki, z udziałem lokalnych i przyjezdnych zespołów, odbywają się tam regularnie co tydzień) długi, bo złożony aż z 19 utworów, bardzo urozmaicony program. Zmiana w składzie stała się dobrym pretekstem do odświeżenia dawno niegranych utworów autorskich, bądź sięgnięcia po nieoczywiste covery. Część z nich, choćby „Asfaltowe łąki” ABC, „Mary Had A Little Lamb” S.R. Vaughana, „Ona odeszła stąd” Breakout czy „Ramblin' Man” The Allman Brothers Band, grupa grała już wcześniej oraz podczas swego ostatniego koncertu: nie tylko z poprzednią wokalistką, ale też w ogóle, w październiku ubiegłego roku w Ostrołęce. Sięgnęła też po repertuar bardzo zaskakujący, na przykład numer „Trippin'” z dorobku retro rockowej grupy Siena Root czy słynne „Sweet Home Alabama” Lynyrd Skynyrd czy na bis „I'd Love To Change The World” Ten Years After. I właśnie te najdłuższe, najbardziej rozbudowane i urozmaicone kompozycje były prawdziwym popisem wszystkich muzyków; grających bardzo stylowo, imponujących zgraniem i bogactwem brzmienia, gdzie gitara basowa niejednokrotnie była drugim instrumentem solowym, tak jak w „Thorazine Shuffle” Gov't Mule, kolejnym utworze, którego Holy Water nigdy wcześniej nie grali. Zespół myśli zresztą o jeszcze większym wzbogaceniu warstwy rytmicznej swych kompozycji.
– Musi być jakieś urozmaicenie – mówi Grzegorz Wądołkowski. – Chcemy pokazać, że możemy zagrać mocno, ale też poszukać nowych rozwiązań, troszkę poeksperymentować. Stąd pomysł wykorzystania kontrabasu, na którym przecież również gram, bo to jest zupełnie inny instrument, o odmiennym brzmieniu, chociaż też rytmiczny. Jest to również wyzwanie, choćby co do nagłośnienia, musiałby zresztą być to cały set utworów z kontrabasem, albo specjalna okazja, bo nie jest to instrument, który dobrze zabrzmi we wszystkich okolicznościach czy w każdym lokalu.
Słuchacze bardzo ciepło przyjmowali też autorskie kompozycje grupy, szczególnie te z drugiej części koncertu, jak: dynamiczne „Funky Blues” i „Nie lubię poniedziałku” oraz bardziej korzenne „Ptaki smutku”, nie zabrakowało też „Free Man” z przygotowywanej płyty.
– Ta płyta powstaje od dwóch lat, ale cały czas coś nam przeszkadza – mówi Bernard Krasuski. – Zmiany składu, pandemia, ciągle coś jest nie tak. Dlatego mamy dopracowany materiał, ustalony cały program, prawie gotową okładkę, a teraz to powoli ogrywamy. I mamy nadzieję, że w styczniu lub w lutym Paweł nagra partie perkusji, a potem to już wszystko ruszy, żeby na jesień płyta była gotowa. – Znowu zaczniemy od bębnów, a ten proces będzie wyglądał tak, że Bernard będzie musiał wcześniej nagrać mi do metronomu partie gitary, tzw. piloty, żebym wiedział jak dana kompozycja ma wyglądać i żebym mógł ją zagrać – wyjaśnia Paweł Czerwonko. – Pewnie trochę to potrwa, ja też będę musiał być perfekcyjnie przygotowany, bo w studio nie będzie już czasu na jakieś próby czy zastanawianie się – trzeba wejść i szybko oraz jak najlepiej nagrać swoje partie, maksymalnie w dwóch-trzech podejściach, żeby później chłopaki mogli stopniowo dołożyć do nich bas, gitary i wokal. Przed nami więc ciężka praca, ale do jesieni powinniśmy się wyrobić, więc w listopadzie 2021 roku planujemy zorganizować promujący ją koncert.
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: Elżbieta Piasecka-Chamryk