Tytus, obój i ŁOK
Tytus Wojnowicz, najsłynniejszy oboista w Polsce, koncertujący po Europie i świecie, wystąpił w czwartek po raz drugi w Łomży. Okazją był Dzień Nauczyciela, obchodzony na pamiątkę powołanej w 1773 r., a wymyślonej przez Króla Stasia Komisji Edukacji Narodowej. Za plecami artysty, którego znacie Państwo z charakterystycznych okularków i większości polskich filmów czy nagrań, gdzie pojawia się obój - ten ciepło, uwodzicielsko, wręcz zmysłowo brzmiący instrument, czasem magicznie jak flet, czasem jak klarnet - więc na wprost nas widniał (niestety, daleki od plastycznej biegłości) napis "Nauczyciel - przewodnik, pośrednik, mistrz..."
W sali widowiskowej, oświetlonej jak pierwszy lepszy bar dworcowy w latach PRL-u, rozrzedzony żółtawomleczny półblask sprawiał, że początkowo trudno było się skupić na perfekcyjnych, tkliwych kompozycjach Amadeusza Mozarta z koncertu fortepianowego C-dur czy Alessandro Marcellego z koncertu c-moll na obój i orkiestrę. Wątpliwa, od lat krytykowana aranżacja i akustyka wnętrza i sceny, rozpraszała. W dalszych rzędach dobitniej słychać było wiercącego się sąsiada, niż muzyków Łomżyńskiej Orkiestry Kameralnej pod batutą Marcina Wolniewskiego. Wyraźniej było widać sąsiadkę z naprzeciwka, niż wirtuoza od przynajmniej dziesięciu lat należącego do elity muzycznej w Polsce. Ale pociechę niesie fakt, że władze Łomży od kilku lat wytrwale pracują nad przejęciem od władz województwa podlaskiego sali, więc może już wkrótce wyglądać i brzmieć w niej będą znakomici artyści stosownie do klasy, jaką sobą reprezentują, nie tylko od święta (tym razem - szacownych pedagogów).
Nauczycielka skrzypiec, które mały Tytus zaczął poznawać jako siedmiolatek, okazała się zarówno dobrą przewodniczką w krainie muzyki, jak i pośredniczką w drodze do kariery. Jednak mistrzostwo Wojnowicz zawdzięcza już prof. Malikowskiemu z Warszawy, do której przeniósł się z rodzinnego Wrocławia mając pięć czy sześć lat.
- Obój sam z siebie nie jest chętny do grania - mówił w wywiadzie dla TV Łomża jeden z najwybitniejszych wirtuozów w naszym kraju. - Po pół roku nauki nic się z niego nie wydobywa, słychać tylko zgrzyty straszliwe. Psychika ucznia zwykle tego nie wytrzymuje, bo każdy chciałby, żeby instrument był posłuszny, a przynajmniej jako tako brzmiał.
Dopiero po dwóch, trzech latach ćwiczeń obój zaczyna wydawać miłe uchu nad wyraz i kojące duszę dźwięki. A te spod mistrzowskich palców Wojnowicza były tak lekkie, tak upajające, że niemal natchnione. Aż w nieskazitelnej ciszy na widowni zrodziła się komunia serc wśród słuchaczy. Aż dostojna zgodność muzyków orkiestry, delikatnie muskających swe instrumenty, zespoliła się w jedno z czarem jedynego Tytusowego oboju, co otworzył wspomnienia najpiękniejszych obrazów sielskiego dzieciństwa, pierwszej miłości i najradośniejszych chwil w pamięci...
Tytus Wojnowicz dosłownie wyczarowuje melodie na "jedynym oboju", gdyż ma tylko jeden. Koszt instrumentu waha się od 16 do 30 tys. zł. Póki co, jego dźwięk jest właściwie nie do podrobienia przez komputer. Wspomniałem, że artysta występował w Łomży już wcześniej. Było to bodajże w 1999 r., gdy orkiestrę prowadził Tadeusz Chachaj.
Ale czy powiedziałem, że jakiś czas później słynny Tytus zatrzymał się przejazdem na stacji Statoil przy al. Legionów i podsłuchał rozmowę o motocyklach...? Po czym kupił (już sprzedanego, bo nie okazał się wart napraw) IŻ-a 49, popularnego w latach 50...? Nie powiedziałem, bo (jeszcze) nie wiem, czy artystę, który występował w Carnegie Hall i zdobywał tytuły instrumentalisty roku albo nominacje do Fryderyków, czy Tytusa Wojnowicza (ur. w 1965) można nazwać maniakiem motorów. A nuż pojawi się po latach z obojem pod pachą na ryczącej maszynie, kiedy w sali przy ul. Nowej i garderobie nie będą mu marzły mu jak wczoraj ręce...
Mirosław R. Derewońko