Syntetyczne malarstwo znaczeniowe
Roman Borawski (ur. 1960) to człowiek, którego od ponad 10 lat znamy głównie jako promotora artystów sztuk wszelakich: aktorów, tancerzy, piosenkarzy, muzyków czy poetów. Bierze się to z faktu, że prowadzi Miejski Dom Kultury Dom Środowisk Twórczych w Łomży, gdzie zgromadził instruktorów tej klasy - każdy wyróżniający się w swojej dziedzinie - co Tomasz Brzeziński (teatr), Jerzy Chaberek (fotografia), Bernard Karwowski (rock, pop i show music), Magda Sinoff (wokalistyka) i Anna Bureś (plastyka). Rzadko kiedy myślimy o Romanie Borawskim jako malarzu. I to malarzu, który zwrócił naszą uwagę nie na przedmiot, twarz, postać czy krajobraz, ale na "Znaki".
Pierwsze wrażenie. Na ścianie po lewej wielki krzyż z pięciu kwadratów. Promieniujący ciepłym blaskiem złoto-krwisty symbol hańby, męki i pojednania. W każdym z ramion i części centralnej mrowie prostopadle sąsiadujących ze sobą kwadracików. Przypominają labirynty sekretnych korytarzy. Albo kostki szlachetna barwą kładzionego domina. Albo mapę z siatką ulic, widzianych z nadpowietrznej perspektywy. Albo punkty na pajęczynie czasu. Albo krople życioprzestrzeni. Ta praca zwróci uwagę nawet mniej czułych na znaki malarskie widzów. Niejeden chciałby mieć ją w salonie. Albo w kościele.
Drugie wrażenie: dużo bieli, gdzieniegdzie zaakcentowanej obrazem z prostokątów, wypełnionych kwadracikami różnych barw, nie zawsze starannie wypełniających zarys elementarnej jednostki materii. To malarstwo estetycznej geometrii, sugerującej a to krzyż, bo kompozycyjnych krzyży jest sporo więcej, a to okno, a to wrota, rozstęp w skale, a to co tam kto zobaczy czy zechce sie dopatrzeć. Nie te czy inne skojarzenia lubnawiązania do realiów (choćby tak dosłownych jak wstęga bloku z "szybami niebieskimi od telewizorów", pulsującymi zagadkowo w czerni nocy) wydają mi się najciekawsze. Nie one - moim zdaniem - są najważniejsze dla idei tego intelektualnie i koncepcyjnie harmonijnego malarstwa. Najważniejsze są właśnie tytułowe "Znaki".
- Kiedy nie znając języka widzimy napisany po chińsku komunikat o śmierci tysięcy ludzi, to nie postrzegamy go jako przerażającego, bo nie rozumiemy - mówił mi po wernisażu malarz. - Podobnie gdy nie znający rosyjskiego człowiek ogląda pisany "bukwami" artykuł o zbrodni katyńskiej. Podobnie jest w świecie sztuki abstrakcyjnej: widzimy znakami, które każdemu z nas są bliskie (jak kwadracik - przypis MRD), ale przypisujemy im wielorakie znaczenia w zależności od indywidualnych doświadczeń, wiedzy i wrażliwości.
Trzecie wrażenie. Wernisaż w Galerii Pod Arkadami zgromadził w piątek, 6 października 2006 r., sporo bywalców i ludzi uprawiających którąś z dziedzin plastycznych. Grono zwykle rozdyskutowane, żywo polemizujące na temat kolejnych wystaw GPA, tym razem - jak na moje ucho i oko - zadziwiająco zgodnie i przychylnie komentowało plon ponad rocznej pracy absolwenta Wydziału Sztuk Pieknych UMK w Toruniu (dyplom w 1986 r. w pracowni prof. Stanisława Borysowskiego). Żeby Państwa nie znużyć, wyliczę en bloque opinie kilkunastu osób. Prace Romana Borawskiego są: wyraziste, głębokie, tajemnicze, przemyślane, syntetyczne. I to może powtórzę za eReSem, jednym z łomżyńskich malarzy: "syntetyczne malarstwo znaczeniowe". A od siebie: przekonujące prostotą. Dające wytchnienie od zgiełku bieżących spraw w chaotycznej gmatwaninie detali codzienności. Niosące radość. Dziękujemy!
Mirosław R. Derewońko