Uśmiech znad Narwi, znad Wisły, znad Styksu...
W rok po śmierci Jerzego Swoińskiego (1944-2005) w Galerii Pod Arkadami otwarto wystawę "Wspomniemnie", na której zobaczyć można obrazy, grafiki i rysunki łomżyńskiego artysty. Artysty, który nie tylko zasłużył się organizacją Biura Wystaw Artystycznych w Łomży(kierował nim od 1974 do 1977 r.), ale który wrósł w pejzaż Starówki i instytucji kultury. Który pozostał w sercach i życzliwej pamięci tak ludzi związanych ze sztuką, jak i kwiaciarek.
Malarz i scenograf Przemysław Karwowski, pomysłodawca i kustosz wystawy wspomnieniowej, uprzedził, że nie jest ona retrospektywą twórczości Jerzego Swoińskiego, a znakiem pamięci o zmarłym przedwcześnie koledze. Adam Wójcik, który w ostatnich miesiącach i tygodniach towarzyszył artyście, wspominał, jak Jerzy cieszył się, że otrzyma wreszcie nową protezę nogi... Jak poprosił o przyniesienie do szpitala "Ziemi obiecanej... Jak - świadomy, że odchodzi do raju artystów - półsłówkami pocieszał, że wkrótce będzie malował w chmurkach. Wielu pamięta, że po śmierci poety Jana Kulki to właśnie Jerzy, z typowym dla siebie poczuciem humoru, refleksyjnie zauważył: "Teraz przyszła kolej na malarza..." Czy mógł przewidzieć, że mówi o sobie...
Poniżej zamieszczam tekst wspomnienia, które napisałem do katalogu wystawy, zachęcony przez Karolinę Skłodowską, Przemysława Karwowskiego i Romana Borawskiego. Okruchy wspomnień gości wernisażu (ukazanych na zdjęciach autorstwa Marka Maliszewskiego) przedstawię wkrótce na 4lomza.pl/kultura. Dodać wypada, że wystawa składa się z prac ze zbiorów Muzeum Północno-Mazowieckiego i Miejskiego Domu Kultury Domu Środowisk Twórczych w Łomży oraz z kolekcji prywatnych, m.in., córki artysty Katarzyny Swoińskiej, Barbary Chojnowskiej, Małgorzaty Sawickiej-Kujawa i Artura Filipkowskiego.
"Spotykałem go w Łomży zazwyczaj na Długiej, Dwornej czy Krótkiej, gdzie miał w kamienicy przed laty podniebną pracownię malarską. Z siwym włosem i wąsem kuśtykał Jerzy w kraciastej koszuli, uśmiechał się z daleka i witał: "Cześć, Pisak". "Witaj, Mistrzu" - odpowiadałem i częstowałem papierosem. Jerzy zwykle nie miał swoich - mocnych i gryzących - albo miał ich za mało, więc na środku ulicy lub Starego Rynku rozpoczynaliśmy jakby rytuał palenia fajek sztuki. W smużkach dymu wymienialiśmy kilka zdań o którymś z artystów bądź wernisaży w Galerii Pod Arkadami albo w Galerii Sztuki Współczesnej. Czas też się do nas uśmiechał."
Czasem umawialiśmy się z dziennikarką "Kuriera Porannego" Danusią P. Mystkowską na piwo w "Dołku" ("To bardzo dobry napój" - zachwalał. A ponieważ przepadał za jęczmienną złocistością chmielu, rozważał retorycznie: "Na piwo zawsze starczy. Jak trzeba to na chleb od przyjaciół pożyczę, potem rysunkami odrobię. Czy szynkę trzeba codziennie jeść?").
Jerzy był w tej swego czasu kultowej, zakładanej przez Wiesława Sielskiego, piwnicy artystów postacią szanowaną i lubianą, swoistym rezydentem. Miał tam wielu znajomych plastyków, aktorów i dziennikarzy. I ten, i ów na papierowej serwetce lub na kartce z notesu otrzymał od Jurka za piwo bądź dobre słowo udaną karykaturę własną, jakiś rysuneczek dowcipny, jakiś widoczek z pamięci.
- Jak pogrzebałem we wszystkich swoich rysunkach, które mi jeszcze zostały, jak je wyciągnąłem na światło dzienne, to mi wyszło, że Ziemia Łomżyńska naprawdę piękną jest - wspominał przed siedmiu laty. - Pisa, Narew, Łyse... Ostatnio Krzewo uwieczniłem na kartce. Siedziałem na górce i tak było tam pięknie i cichutko, że aż w uszach dzwoniło.
Bywało, że odprowadzałem go do kolejnej pracowni przy Sienkiewicza, gdy rozmowy o sztuce i życiu w tytoniowych oparach "Dołka" osłabiały głowę i krok. "Jurek to jest równy gość" mawiała częstokroć Danusia z "Porannego" o łomżyńskim malarzu, grafiku i rysowniku, który zmarł po ciężkiej chorobie 4 września A.D. 2005 r. Wrócił do rodzinnego Chełmna, z którego po studiach na wydziale sztuk pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu przybył w 1969 r. do Łomży.
- Sercem i duszą w połowie byłem znad Wisły, w połowie jestem znad Narwi - wyznał mi sporo przed ostatnim westchnieniem. - Kiedy w 1974 r. organizowałem Biuro Wystaw Artystycznych, to całe moje biuro miałem w teczce: młotek, trochę gwoździ i sznurka, trochę dokumentów i pieczątkę. Później BWA rozkwitło Galerią Sztuki Współczesnej, ale to już zasługa tych, co objęli je po mnie...
Wrócił nad Wisłę...
Lubiliśmy również jego wizyty w ówczesnej redakcji przy Dwornej. Podczas swoich zwyczajowych spacerów po mieście odwiedzał za jednym zamachem i "gryzipiórki", jak określał dziennikarzy prasowych, i "patrzałki", jak mawiał o kolegach z TV Łomża, mających wówczas studio w tym samym budynku. Odwiedzał nas dość często i regularnie, zwykle przed południem. Kuśtykał z bramy naprzeciwko sądu, rozsiadał się, żeby zapalić albo swojego duszącego mocnego, albo cudzesa. Nie trzeba go było namawiać na kawę. Sypał anegdotami jak z rękawa. Ta jego cecha, zdolność, umiejętność dała się poznać w ostatnim okresie seriami rysunków satyrycznych ("Jerzy przypomina mi kardiogram, bo jest na tyle czuły, że rejestruje wydarzenia i czas, w którym żyje" - stwierdził kiedyś kierujący Galerią Pod Arkadami artysta malarz Przemysław Karwowski).
- Broń mnie, Panie Boże, żebym się żegnał z twórczością, a tym bardziej ze światem - mówił nam Jurek w lutym 1999 r. po "Pożegnaniu z...", swojej ostatniej wystawie w Łomży. - Spełnić to się można dopiero w trumnie. Jeżeli artysta mówi, że spełnił się jako twórca, to znaczy, że już się skończył. A ja mam zamiar tworzyć jeszcze przez wiele, wiele lat...
Minął rok, Jurku... Mamy zamiar pamiętać Cię przez wiele, wiele lat... Uśmiechnij się do nas czasem znad Wisły, czasem znad Styksu...
Mirosław Robert Derewońko