Na szczytach świata
Jan Dobkowski (lat 64), najwybitniejszy malarz rodem z Łomży, gościł w sobotę i niedzielę, 9 i 10 września 2006 r. w rodzinnym mieście. Autor ponad 170 wystaw indywidualnych i uczestnik ponad 200 ekspozycji zbiorowych w najbardziej prestiżowych galeriach polskich i zagranicznych był w świetnym humorze. Rozdawał autografy, opowiadał anegdoty, sypał dowcipami. Laureat nagrody im. Jana Cybisa otworzył wystawę swoich najnowszych obrazów „Himalaje”. Wszystkich zaskoczyła forma, w jakiej przedstawił wrażenia z podróży do Nepalu.
- Linia śladem myślenia – powtórzył w południe, 9 września A.D. 2006 w Galerii Sztuki Współczesnej swoje credo twórcze. - Linią mogę sięgać dalej w Kosmos, a nawet jeszcze dalej: poza nieskończoność.
Uśmiechnął się do gości wernisażu, wśród których była, m.in., jego starsza siostra Józefa Kruszewska i przyjaciel z młodych lat Gabor Lorinczy. Widzów mogła zaskoczyć nowa wizja artysty. Artysty, będącego laureatem Nagrody Krytyków im. C.K Norwida w 1978 r. i w 1994 – Nagrody im. Jana Cybisa za całokształt twórczości. Zaskoczyła, ponieważ Jan Dobkowski przyzwyczaił już historyków sztuki, krytyków, koneserów i publiczność do linii akrobatycznie giętkiej, elastycznej nad podziw, raz dyskretnie, innym razem wyraziście i sugestywnie wplątującej się w motyw przedmiotu, rośliny, człowieka. A tu takie Himalaje!!!
Kto przyszedł lub przyjdzie do połowy października, aby obejrzeć te płótna (197x147cm), przeżyje zawód albo rozczarowanie, podziw albo olśnienie. Artysta nie posłużył się widokami najpotężniejszego masywu Ziemi, znanymi z filmów, fotografii czy pocztówek. Żadnych skał, jęzorów lodu czy rwących strumieni. Żadnego zwierzęcia, najmniejszej rośliny, samotnego zdobywcy. Wszystkie płótna to – na pierwszy rzut oka – gęsta, z równolegle i pod kątem układających się wstęg siatka albo tkanina. Kiedy jednak widz nałoży na te starannie kładzione szerokim pędzlem pasy własne wspomnienie zachwycających i onieśmielających widoków, to ujrzy Himalaje, tak jak je przeżył Jan Dobkowski. W wulkanicznej gorączce zachodu słońca, w lodowatej grze niebotycznych śniegów z zatrważającym wichrem, w majestacie mocarnej skały mierzącej się z potęgą nieba. Ten zamysł kustosze wystawy Karolina Skłodowska i Antoni Mieczkowski zrealizowali grupując prace „gorące” w sali od strony słonecznej ulicy Dwornej, a „chłodne” w sali od podwórza.
Malarstwo Dobkowskiego w obecnej dobie ( cykl „Himalaje” powstał w 2002 roku) jest niedwuznacznie abstrakcyjne. Siłę tego określenia osłabia fakt, iż z legendarnych gór – tak jak ich „powidok” ukazał wybitny twórca – wyabstrahował żywioł światła. W tym celu posłużył się szeroką paletą kolorystyczną od piaskowej żółci po głęboki granat akrylu. Efekt wzmacnia użycie farb metalizujących. „Tkaniny” zdobywcy myślenia linią zyskują wielowymiarowość, przy pozornej grze przeplatającymi się płaszczyznami.
- Nie muszę pisać żadnych książek, bo moja teoria (chociaż nie przepadam za teoriami) jest prosta i zrozumiała: linia śladem myślenia – komentował ze śmiechem Jan Dobkowski. - Przecież twórczość nie polega na tym, żeby odwzorowywać to, co i tak precyzyjniej zarejestruje fotografia. Przecież nie wystawię „pocztówek z podróży”! Książkami moimi są moje obrazy...
Z ciekawostek wernisażowych warto zasygnalizować, że choć cykl „Himalaje” jest nie do sprzedaży, Artysta jeden z obrazów podarował Galerii! Warto ją odwiedzić także i po to, żeby otrzymać katalog z omówieniem dokonań malarza, napisanym przez historyka i krytyka sztuki Wojciecha Krauze, który od prawie 40 lat zajmuje się twórczością utalentowanego łomżyniaka. Oprócz nich, przybył także na wernisaż pedagog i aktor Wojciech Siemion, przyjaciel i kolekcjoner obrazów Dobkowskiego. Właśnie w dworskiej posiadłości Siemiona w Petrykozach na Mazowszu powstał krótki film dokumentalny z udziałem naszego wybitnego krajana.
Mirosław Robert Derewońko