Nie liczy godzin i lat...
W tle ppłk W. Zielkowski i ppłk R. Rettinger
fot. Krzysztof Chabowski
O Wojsku Polskim, Łomży i Hance Bielickiej podczas święta pierwszego Batalionu Remontowego ”Wojsko na swojsko” z Andrzejem Rybińskim, kompozytorem, gitarzystą i piosenkarzem rozmawiał Mirosław R. Derewońko. Mirosław R Derewońko: - prowadzący koncert, którego był Pan gwiazdą Krzysztof Paduch pół żartem pół serio stwierdził, że po raz pierwszy wystąpił Pan w Łomży...? Andrzej Rybiński: - To raczej pół żartem. Nie ma chyba miejsca w Polsce gdzie bym nie występował. Kilka razy graliśmy tutaj z zespołem „Andrzej i Eliza”.
- Rzeczywiście nie mam z tym urokliwym miastem związków rodzinnych, ale sentymentalno emocjonalne i owszem. Zawsze jak przejeżdżam przez Łomżę urzekają mnie jej położenie i panorama. Widoki są tak piękne, że zatykają dech w piersiach. Szczególnie zapadł mi w pamięci widok na rozległe łąki gdy zjeżdża się z ronda na placu Kościuszki. Nie tylko dlatego, że jest niezwykłej urody, ale i dlatego, że przypomina mi okolice mego domu. Mieszkam na obrzeżach Puszczy Kampinowskiej od dziesięciu lat, gdzie tworzę i odpoczywam. Kiedy patrzę na połacie łąk, i zieleń nad którymi ścielą się zwiewne mgły to odczuwam magię tego miejsca.
- Miejsca gdzie znów Pan przybył z okazji święta Pierwszego Batalionu Remontowego, który razem z klubem garnizonowym realizuje finansowany przez ministerstwo obrony narodowej projekt „Żołnierska pamięć”.
Pamięta Pan swoje żołnierskie czasy?
- Przez krótki okres służyłem na Oksywiu w Trójmieście w marynarce wojennej. Pamiętam tylko drobne epizody i dobrą, we właściwym sensie słowa – męską atmosferę. Nie było na przykład fali, takich głupot jakie zdarzają się teraz. Oczywiście, było kociarstwo, ale raczej w humorystycznym, a nie zatrważającym duchu.
- „Gdy byłem chłopcem, chciałem być żołnierzem” śpiewał przed laty szansonista. Pan również?
- Prawdę mówiąc to bardziej strażakiem, jednak i marzenie o zostaniu wojskowym też mi przez głowę przemknęło. Po latach ostało się wspomnienie wojskowej grochówki, która również w Łomży była przepyszna. Bigosu podczas pikniku wojsko na swojsko nie zdążyłem spróbować, gdyż przed wyjściem na scenę staram się nie jeść za dużo, a po zejściu już mi się nie chce.
- Od jak dawna Pan śpiewa?
- „Nie liczę godzin i lat, to życie mija – nie ja”. O nie tylko tekst mojej piosenki ale i pewna postawa życiowa. Staram się nie ulegać presji czasu.w rodzinnej Łodzi w chórze śpiewałem już jako chłopiec. skończyłem podstawową i średnią szkołę muzyczną w klasie akordeonu i fortepianu. Potem, jak to często bywa w młodości, byłem już tak mądry, że nie poszedłem na akademię muzyczną.
- To na kiedy datuje Pan początek swojej kariery artystycznej?
- Myślę, że na rok 1972 , kiedy z Elżbietą Dmoch i Januszem Krukiem zakładałem w Warszawie zespół 2+1, a wkrótce potem z Elizą Grochowiecką i Zbigniewem Hołdysem zespół Andrzej i Eliza. Początek mojej drogi wiążę też z Katarzyną Gaertner, która do słów Ernesta Brylla skomponowała śpiewogrę „Janosik, czyli na szkle malowane”. Kasia odkryła mnie jeszcze w Łodzi, gdy miałem 18 lat. Dzięki niej jako debiutant mogłem nagrac płytę ze spektaklu obok takich osobowości jak Czesław Niemen, Halina Frąckowiak, Maryla Rodowicz i Skaldowie.
- Rozmawiamy w rodzinnym mieście Mistrzyni Monologu...
- Oczywiście, wiem! Panią Hanię Bielicką znałem osobiście. Wiele razy wspólnie koncertowaliśmy. Straszliwie żal, że odeszła. Do dziś pamiętam jak chyba siedem lat temu wracaliśmy samochodem z Wrocławia. Ja prowadziłem, Pani Hania siedziała obok mnie, zaś z tyłu mieliśmy rozochocone towarzystwo. W pewnym momencie, ponieważ nastały pierwsze mrozy zaczęło strasznie zarzucać samochodem na ruchliwej trasie z duszą na ramieniu prowadziłem 300 km. Kiedy dojechaliśmy Pani Hania nalała mi szklaneczkę koniaku i powiedziała: „nie myśl syneczku, że ja tego nie widziałam. Całe życia miałem wtedy przed oczami”.
- Był Pan na Jej pogrzebie 16 marca br. Na warszawskich Starych Powązkach ?
- Tak, nie ja jeden. Stałem gdzieś z tyłu w tłumie ludzi, którzy tak jak ja cenili Jej humor i elegancję. Przyszedłem później na Jej grób, żeby być z nią sam na sam. Po raz pierwszy tylko cierpliwie słuchała. Nie odezwała się ani słowem...
- Dziękuję za rozmowę.
Wywiad autoryzowany, przeprowadzony 14 sierpnia 2006 r.