Droga donikąd
Naukowcy poznali tajemnicę ludożerczych lwów z Tanzanii. Całą winę za śmierć setek niewinnych ludzi ponoszą w rzeczywistości… afrykańskie dzikie świnie – donosi tygodnik OZON.
Obok aligatorów połykających ludzi za jednym kłapnięciem paszczy i żądnych krwi rekinów, w panteonie ludojadów mieszczą się także afrykańskie lwy żyjące na granicy Tanzanii i Mozambiku. Mieszkające tam wielkie koty słyną z dość nietypowych upodobań kulinarnych – naczelną pozycję w ich menu stanowi ludzkie mięso. Naukowcy od lat zastanawiali się, co skłoniło tutejsze drapieżniki do tak oryginalnych zachowań, sprzecznych z ogólnie panującymi lwimi zwyczajami. Zagadkę tę udało się wreszcie wyjaśnić. Dokonał tego nie kto inny jak naukowiec amerykański, który akurat dziwnym trafem nie pracował przy przygotowywaniu do startu promu Discavery. Winą za te zbrodnie powinno się obarczyć rozpustne dzikie świnie, a nie tylko lwy – twierdzi badacz w pracy opublikowanej w jednym z ostatnich numerów tygodnika „Nature”, o czym donosi nasze rodzime pismo. Okazuje się bowiem, że świnie były traktowane przez tubylców jak zwykłe szkodniki, a przez lwy jako niesamowity przysmak. Ludzie więc stawali na polnych wartach, żeby zabezpieczyć plony, a i lwy miały tam kulinarne interesy do załatwienia. Tak więc z braku laku..., a raczej świni, dobry drzemiący z dzidą tanzańczyk. Tak oto organoleptycznie, a wręcz namacalnie, światowa opinia publiczna dowiedziała się o skutkach podkładania komuś świni. Do tej pory było to wszystko w innych rejonach kraju zawoalowane w polityczną poprawność. Zdarzały się sytuacje wręcz odwrotne. Kiedy to w pewnym kraju nad Wisłą Lwu podłożono świnię, to i tak mówiono o daleko posuniętym lobbingu. A propos posuwania, to ciekawe jak grypserą lobbuje się za małym tet-a-tet z takim wysoko postawionym. Może lepiej nie być ciekawym. W każdym bądź razie u nas podsuwanie świni też jest dobrym sposobem na zapewnienie sobie ingrediencji na dobry posiłek w korzystnie ustawionym korycie. Od przykładów aż roi się w codziennej prasie. Przecież prędzej rzeczone lwy nabawią się platfusa od dreptania po miękkiej trawie niż jakikolwiek dziennikarz śledczy zebrałby materiał na chociaż jedną aferę opisaną przez gazety. Zawsze znajdzie się bowiem życzliwy, który doinformuje, podpowie, uprości, oceni, potwierdzi. Wcale nie musi to być zajadły wróg. Często są to kaczki z tej samej paczki. Dlatego warto jest sobie zrobić ściągawkę na bazie starego przysłowia kosmonautów - jak już twardo stąpasz po ziemi, rozejrzyj się obok kogo. Zdarza się często, że nie tylko jednostki robią z siebie warchlaka. Konfiguracji jest znacznie więcej i opierają się one na starej zasadzie. W zasadzie jest to sparafrazowane powiedzenie bohaterów słynnej powieści Aleksandra Dumasa - jeden przeciw wszystkim, wszyscy przeciw każdemu. W tym drugim przypadku powoli zaczyna nam się objawiać demokracja funkcjonująca w naszym kraju. Frekwencja podczas ostatnich wyborów była tak mizerna, że nie sposób było nie zauważyć, iż większość społeczeństwa ma tam gdzie nawet tanzańskie słońce nie dochodzi każdego, kto para się polityką. Pierwszy przypadek podkładania świni, gdzie jednostka występuje przeciwko ogółowi ujawnił się u nas całkiem niedawno. Oto świnia leży na drodze - konkretnie na drodze krajowej E-61. Od niedawna nie wiedzieć czemu albo wiedzieć i nie chcieć się przyznać, dyrektor Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad w Białymstoku zezwolił na przejazd tą trasą ciężkich TIR-ów. Warto zauważyć, że to całkiem nowa droga, którą w niektórych miejscach strach jechać choćby rowerem. Lekarze specjaliści już ukuli na tą okoliczność nowy termin zwany „syndromem Nikity”. Mówiąc krótko, chodzi o to, że człowiekowi się wydaje, że to jego właśnie Putin pocałował w pępek. Niewiele trzeba, by człowiek był groźniejszy od całego stada dzikich bestii.
Mariusz Rytel