Lubimy się do końca życia!
Ze Świętej Pamięci Hanką Bielicką „z urodzenia łomżynianką, z wierzchu starą warszawianką” nie tylko o kapeluszach rozmawiał po raz ostatni Mirosław Robert Derewońko. Mirosław R. Derewońko: Ostatnio często kończyła Pani swoje koncerty słynnym już dwuwierszem „Bawcie się dzieci, póki babcia nie odleci”. Hanka Bielicka: „Bawmy się dzieci, póki babcia nie poleci!”
Hanka Bielicka: To Zbigniew Korpolewski napisał, to nie jest moje! To ani mój pomysł, ani na mój temat. To puenta do monologu o cioci Mary z Ameryki z serialu „Sukces Rodzinny”. Panowie dowiedzieli się, że wdowa i z Ameryki, to pewnie bogata. No i zaczęły napływać oferty matrymonialne. Ale przy moim szczęściu, wszyscy kandydaci młodsi ode mnie. Same niedojrzałe siedemdziesięciolatki. Nie mogę ze smarkaczami się zadawać. Mąż powinien być starszy od żony, ale gdzie ja takiego znajdę. Z drugiej strony nie mogę pana młodego wieźć na wózku do ołtarza. Czar czterech kołek, ale nie takich kółek (Pani Hanka zatacza je na czole) w moim wieku. Dlatego do końca życia zostanę wesołą wdówką, a dzisiejszy wieczór będzie się nazywał „Bawmy się dzieci, póki babcia nie poleci”.
MRD: Ponad pół roku drżeliśmy o Pani zdrowie po ciężkich operacjach. Tymczasem wygląda Pani świetnie: jak prawdziwa Hanka Bielicka! Uśmiechnięta, błyskotliwa i jak dawniej nadaje Pani z szybkością karabinu maszynowego. Skąd w Pani takie pokłady energii?
Hanka Bielicka: Prawdopodobnie jest to odziedziczone. Mało kto uprzytamnia sobie, co to jest praca estradowca. Miałam teatr, miałam „Podwieczorek przy mikrofonie” (audycja radiowa, w której udział otworzył Pani Hance drzwi do kariery rolą Dziuni Pietrusińskiej, graną przez ćwierć wieku - przyp. red.) i miałam wyjazdy na prowincję. Podczas Polski Ludowej jeździło się na wolne dni po województwach. Więc ja w poniedziałki wszystkie jeździłam. A jak miałam wolny program (w teatrze czy radiu - przyp.red.) to bez przerwy jeździłam. Przyjeżdżałam do Łomży - objeżdżałam województwo łomżyńskie, przyjeżdżałam do Białegostoku - objeżdżałam białostockie. Tak samo w Ostrołęce czy Suwałkach. Wszędzie byłam! Wszędzie, gdzie był dom kultury albo kino do przeróbki.
MRD: Słucham?
Hanka Bielicka: Nieraz przerobili, żebym na scenę mogła wejść. Potem zaczęły się plenery. Czego po operacji lekarze absolutnie mi zabronili. Ja przenoszę z teatru sposoby mówienia na o wiele większą ilość ludzi. Dziunia Pietrusińska najwięcej mnie kosztowała. Ona jest bardzo dynamiczna, taka baba pyskata i musi ostro mówić, to znaczy bardzo pracować przeponą. Po pierwsze: ta przepona u mnie w tej chwili jest bardzo pokrojona po tym wypadku, bardzo dużo rzeczy się nawycinało i zalęgła się tam bakteria, tak że się nie pogoiło dobrze, więc wyłażą wszystkie te... cholery. Kiedy byłam zdrowa i cała, ilość nabieranego powietrza na scenie, nawet na sali na tysiąc osób, to nie ma porównania, gdy mówi się do dwóch czy trzech tysięcy ludzi w plenerze. A jeszcze ja, ambitna, jak widzę tam daleko „stojo chłopy”, a ja mówię przeciwko, to oni muszą usłyszeć, że jestem tak samo pyskata jak tu blisko. Nie zdawałam sobie sprawy, że to jest inna dynamika, inna technika, której się nie uczyłam wcześniej. A zaczęłam się uczyć, kiedy miałam lat sześćdziesiąt parę. Gdybym robiła to od początku, mając takie walory, jak silne płuca... Dwadzieścia pięć lat jeździłam do Szczawnicy z chorym gardłem. Teraz mam taki głos, że wszyscy mówią: „Gdzie tam Pani chora?! Pani jak wychodzi, to wali tym głosem...!” Rzeczywiście, głos mam taki zdrowy może dlatego, że te dwadzieścia pięć lat jeździłam i ten głos ratowałam. Poza tym, ciągle uważałam na to gardło, aż się tak bardzo wzmocniłam. Jak na mnie lekarze patrzą, że mam dziewięćdziesiąt lat, to wprost nie wierzą.
MRD: Zwiedziła Pani wszystkie kontynenty, tylko na Antarktydzie Pani chyba nie było. Prawda czy nie?
Hanka Bielicka: Nieee... z takich dalekich, to tylko w Australii byłam kilkakrotnie. Prawdę mówiąc, kiedy artysta z Polski występuje na amerykańskich scenach, to on tylko stąpa po amerykańskiej ziemi, bo występuje dla Polonii. Publiczność polonijna jest publicznością specjalną, bardzo bliską, serdeczną, ale nie na wielkich salach koncertowych, bo odwiedzamy tylko domy kultury jak u nas. Tak jak u nas dziś w Łomży, tak wyglądają występy amerykańskie. A ja nigdy nie lubiłam publiczności oszukiwać. Może dlatego się lubimy do końca życia. Jeżeli miałam monolog kobitki zwyczajnej, która wychodzi z lokalu, to ubierałam się w oryginalny kapelusz, jakieś pióro, jakaś ładna parasolka, jakiś ładny bucik. Starałam się grać całą sobą i stworzyć entourage, może dlatego tyle tych kapeluszy się narobiło. Wszyscy myślą, że ja mam troszkę fioła na punkcie kapeluszy. Nieee!
MRD: Niektórzy mówią, że ma ich Pani ponad sto!
Hanka Bielicka: A skąd tam! Jeżeli mam ich piętnaście, dwadzieścia to maksimum. Miałam dużo więcej, ale teraz, kto przyjedzie, to prosi o kapelusze na aukcje. Ja bardzo chętnie te wszystkie mniej atrakcyjne oddaję, a te, na przykład do saloniku mego imienia w Łomży, te teatralne oddam później.
MRD: Skąd się wzięło Pani już przysłowiowe zamiłowanie do kapeluszy?
Hanka Bielicka: Zacznijmy od tego, że dawniej się nie chodziło bez kapelusza. Moja matka i babka, już opowiadałam o tym tyle razy, gdyby wyszły do kawiarni czy na spacer bez, to wszyscy by myśleli, że coś się w domu stało, że pali się albo ktoś zachorował. Chodziło się w kapeluszach od rana do wieczora, tylko w domu nie, zwłaszcza w takim mieszczaństwie średniozamożnym, inteligenckim, w kołach towarzyskich. I ja chodziłam też w kapeluszach. A na scenie to... Na scenie można robić wszystko, co się chce, byle tylko pasowało do tego, co się mówi. Jeżeli się śpiewa czy się tańczy, to zależy co i zależy jak. A że potem, kiedy wyszłam z teatru, to zamawiałam monologi i kupowałam, i pisał autor tematy, które uzgodniliśmy, więc sama o odpowiedni strój na scenę musiałam zadbać.
MRD: Kto pisał dla Pani monologi?
Hanka Bielicka: Przeważnie był to pan Zbigniew Korpolewski albo pan Ryszard Marek Groński. Sugerowałam im postacie, w które chciałabym się wcielić i tematy, które chciałam poruszyć. Czasem chciałam grać kobietę, co chodzi na wernisaże, czasem gdy ktoś na wokandzie, czy wymienić nazwisko albo nie, czy powiedzieć coś politycznego malutkiego... Nigdy nie byłam obsceniczna, bo nie lubię dowcipów tego typu i tak samo nie za bardzo polityczna, bo wiedziałam, że... Zresztą, to muszę panu powiedzieć (Pani Hanka śmieje się), to znaczy publiczności, że kiedy przychodziła na generalne próby cenzura, to pytała Gozdawę i Stępnia, którzy byli najdłużej dyrektorami warszawskiego Teatru Syrena, kto to mówi ten monolog: Kwiatkowska czy Bielicka? Tam było parę wejść politycznych, do myślenia. Dyrektorzy się dziwili i pytali „Bo co?”. „Bo Kwiatkowska jest szalenie precyzyjna, dba o każdy szczególik, puentę powtórzy czasem, a jeszcze jak jest brawo to poda ponownie. To wtedy trzeba pisać tak, żeby publiczność nie wiedziała dokładnie, o co chodzi, bo Kwiatkowska już tak poda, że niemożliwe, żeby tego nie zrozumieć. A Bielicka „papapa taratatata poooszło!” „I brawa na końcu, i była szczęśliwa, że tak się bawili! A na to Gozdawa i Stępień przychodzili i mówili: „Słuchaj Haniu, ten monolog napisaliśmy na trzynaście minut, a ty wypalantowałaś w siedem i zadowolona jesteś jak cholera, a nam siedem (chodzi zapewne o sześć - przyp.red.) minut zabrałaś, pieniędzy nie dostaniemy za te siedem minut...” (śmieje się).
MRD: Czy ma Pani jakieś recepty na bycie szczęśliwą, oprócz tego, że miało się szczęście mieć szczęśliwe dzieciństwo i cudowną młodość, jak Pani w Łomży przed wojną...?
Hanka Bielicka: Receptą to jest tylko albo filozofia, albo zaangażowanie w coś. To nawet nie jest kwestia rozumu. Nie, bo nigdy nie byłam specjalnie mądra. Chociaż się bardzo interesuję polityką. Przez ojca jestem taka obciążona politycznie. Ojciec był taki politykier endecki, zresztą źle na tym wyszedł. Był nawet posłem na sejm, ale wyleciał, Piłsudski go wywalił i niestety sowieci zabrali go na Kołymę – na Syberię go wysłali. Ale zostawmy to, bo to takie bolesne sprawy... Tym bardziej, że mama z siostrą były w Kazachstanie. Nigdy o tych sprawach nie myślałam, nie mówiłam, tak naprawdę zaczęłam to wszystko przeżywać dopiero teraz, kiedy jestem już poza, właściwie off, a jeszcze się przechorowałam, leżałam w szpitalu nie mogłam czytać. Wtedy intensywnie myślałam o swojej przeszłości, o rodzinie o tym, jaką cenę się płaci jeżeli się żyje w takim kraju... bo my żyjemy w trudnym kraju.
MRD: Pani Hanko w Łomży krążą różne domysły związane z miejscem, gdzie był pani dom rodzinny?
Hanka Bielicka: Wie pan gdzie dosłownie? Jak wjeżdża się na rondo na Placu Kościuszki, to tu gdzie stoi taka reklama okien i tam nawet moja fotografia długo była, to tu była babci kamienica. I nic nie zostało, bomba poszła w 39 roku. I nic nie ma jest tylko pusty plac.