"Przyjeżdżam tu z ogromną radością"
Z Grażyną Brodzińską, aktorką, wspaniałą śpiewaczką operetkową, musicalową i operową przed Koncertem Karnawałowym w Łomży rozmawiał Wojciech Chamryk.
Wojciech Chamryk: Wygląda na to, że z ogromną przyjemnością wraca pani do Łomży – tym większą, że ten dzisiejszy koncert, podobnie jak poprzednie, również został szybko wyprzedany, co świadczy o tym, że tutejsza publiczność niezmiennie czeka na Grażynę Brodzińską?
Grażyna Brodzińska: Wracam tu już od kilkunastu lat i zawsze z ogromną radością. Przyjeżdżałam tu, kiedy jeszcze była stara filharmonia, więc zimą było bardzo zimno i kiedy wychodziliśmy na scenę publiczność siedziała w płaszczach, a w lecie było z kolei bardzo, bardzo gorąco. Warunki były więc fatalne, ale teraz Łomża ma przepiękną filharmonię, gdzie pod każdym względem jest naprawdę komfortowo i miło jest widzieć Filharmonię Kameralną w takim rozkwicie. Ale niezmiennie przyjeżdżam tu z ogromną radością, bo zawsze cieszę się, kiedy mogę przyjechać do publiczności, coś jej przekazać – muzykę, tekst. A kiedy widzę jej radość, są owacje, to jest to dla mnie największa nagroda – naprawdę cieszę się bardzo, że ponownie jestem w Łomży.
W.Ch.: Pamiętam, jak będąc w Łomży blisko cztery lata temu wyraziła pani nadzieję, że kolejny koncert będzie pani mogła zaśpiewać już w nowej sali Filharmonii Kameralnej i to marzenie się ziściło...
G.B.: Kiedy byłam tu w roku 2016 pamiętam, że zaplecze i garderoby były już wyremontowane, ale sala była jeszcze stara, lecz w tej rozsypce z powodzeniem zagraliśmy koncert. Kolejny odbył się w innej sali (Centrum Kultury przy Szkołach Katolickich – red.), ale już wtedy słyszało się, że remont sali łomżyńskiej orkiestry zbliża się do końca – to świetna wiadomość, że dysponuje ona teraz takimi warunkami.
W.Ch.: Zawsze przedstawia pani łomżyńskiej publiczności młodych, ale już świetnych śpiewaków. Do tego Wojciech Sokolnicki od momentu debiutu w Łomży u pani boku śpiewa u nas regularnie, podobnie jak Krzysztof Zimny. Tym razem zaskoczenie, bo występuje pani z barytonem Maciejem Bogumiłem Nerkowskim. Skąd pomysł na taką współpracę, kiedy sopranowi zwykle towarzyszy na scenie tenor?
G.B.: Śpiewam gościnnie już drugi rok w przepięknej operetce „Wesoła wdówka” w Operze i Filharmonii Podlaskiej. I właśnie tam poznałam Macieja, a podczas dwóch niedawnych koncertów sylwestrowych usłyszałam go w bardzo zróżnicowanym repertuarze, gdzie śpiewał coś z opery, z operetki i do tego bardzo pięknie piosenki. Zaczęłam go słuchać za kulisami; przekonałam się też, że poza pięknym głosem jest bardzo sympatycznym, dobrze wychowanym młodym człowiekiem, bez zadartego nosa i gwiazdorstwa, czego bardzo nie lubię oraz artystą bardzo pracowitym, pełnym pokory. Powiedziałam więc swojej menadżerce: wiesz co, Iwonko, weźmy go na koncert i mam nadzieję, że nie jest to nasz ostatni wspólny występ, i będą następne.
W.Ch.: Duet w „Funiculì, Funiculà” potwierdził, że zestawienie państwa głosów razem to strzał w tak zwaną dziesiątkę...
G.B.: Bardzo lubię takie niższe głosy, poza tym duet sopran-tenor jest czymś oczywistym, dlatego chciałam spróbować czegoś innego, nie tak powszechnego. Poza tym lubię młodych, utalentowanych ludzi, których jest bardzo wielu, ale nie mogą się przebić. Jeżeli więc widzę i słyszę, że ktoś taki powinien iść dalej, zrobić coś więcej, z ogromną przyjemnością podaję komuś takiemu rękę i zapraszam go do współpracy. Do tego, śpiewając z tak młodymi ludźmi, sama się przy okazji odmładzam (śmiech), czuję się na scenie jeszcze lepiej.
W.Ch.: Ma pani ogromny repertuar, dlatego wracając gdzieś dba pani o jego różnicowanie: czardasz musiał więc być, ale nie ten Sylwii z „Księżniczki czardasza”, śpiewany poprzednio, ale z „Perły z tokaju”; nie mogło też zabraknąć pani popisowych numerów z „My Fair Lady”, ale cały czas przedstawia pani swojej publiczności, bo myślę, że nie bez kozery mogę użyć tego określenia, coś nowego?
G.B.: Mam bardzo rozległy repertuar, do którego dochodzi też wiele nowych utworów. Jest to jednak koncert karnawałowy, w związku z tym musi być bardzo radośnie, bez smutku. Dlatego nie śpiewam tu operowych arii, poważnych i dramatycznych, zresztą publiczność nie chce mnie w nich słuchać, woli operetkę i musical. Kiedyś nawet ktoś mi powiedział, że muszę dawać publiczności radość, bo ciągle się do niej uśmiecham, a w operach jest smutno, gdzie tylko trzeba stanąć i mocno zaśpiewać (śmiech). Dlatego, mając też szeroki repertuar operowy, jestem dla publiczności: jeśli ona sobie czegoś życzy, to my kłaniamy się i robimy to, czego publiczność od nas oczekuje.
W.Ch.: Chyba niezbyt często ma pani okazję śpiewać o godzinie 10:30 rano czy w południe, ale czasem trzeba i jak pokazały środowe koncerty, również warto?
G.B.: To nie jest godzina dla śpiewaka. Wstałam więc o godzinie siódmej, bo jednak trzeba kilku godzin, żeby struny głosowe zaczęły pracować, a my jesteśmy przyzwyczajeni do wieczornych godzin występów. Nie mogłam jednak odmówić dyrektorowi Zarzyckiemu, z dwóch powodów. Pierwszy koncert to byli bardzo młodzi ludzie – uczniowie. Wiadomo, grzecznie słuchali, to jest dla nich inna muzyka, ale trzeba kształtować ich od najmłodszych lat również w tym kierunku, żeby nie słuchali tylko disco polo, żeby mieli do wyboru szeroki repertuar i mogli z tego korzystać, słuchając wszystkiego. Z kolei integracyjny koncert dla osób niepełnosprawnych był zupełnie innym doświadczeniem, bo była to zupełnie inna publiczność, inaczej też słuchająca, ogromnie przeżywająca muzykę – bardzo lubię śpiewać również i dla takiej publiczności i cieszę się, że taki koncert odbył się w Łomży.
Wojciech Chamryk