(bez)Cenne zdrowie
Zdecydowana większość gabinetów lekarskich w Łomży i regionie, tak jak w całym kraju, w pierwszych dniach stycznia może być zamknięta. Na trzy dni przed końcem roku lekarze z Porozumienia Zielonogórskiego nie mają jeszcze podpisanych kontraktów z Narodowym Funduszem Zdrowia na leczenie pacjentów w 2006 roku. Lekarze i Fundusz kłócą się o pieniądze na leczenie pacjentów, którzy jak zwykle nie dość, że nie mają nic do powiedzenia, to jako jedyni mogą za to dostać po głowie...
Chcą za dużo...?
Spór dotyczy finansowania lekarzy rodzinnych w przyszłym roku. Lekarze z Porozumienia chcą podniesienia stawki, jaką płaci im Fundusz za każdego pacjenta. Zamiast obecnych 5 zł domagają się 6 zł. Fundusz odpowiada, że nie ma takich pieniędzy. W skali kraju podniesienie to kosztowałoby 800 milionów złotych, a takiej kwoty, jak zapewnia kierownictwo NFZ-etu, nie ma... i najpewniej nie będzie? „Nam nie chodzi o pieniądze, ale o różne rzeczy jakie prezes NFZ - Jerzy Miller tam [w proponowanych umowach – dop. red.] powypisywał” - odpowiada Włodzimierz Bołtruczuk. Zdaniem lekarzy, warunki proponowane im przez Fundusz są gorsze od tych obowiązujących w tym roku. Jak podkreśla Bołtruczuk, przez te zapisy „dostęp pacjentów do opieki medycznej po raz kolejny się pogorszy.”
Lekarzy dodatkowo bulwersuje postawa prezesa NFZ. „Pan Miller nie traktuje nas jak partnerów, tylko chłopców na posyłki” - mówi Bołtruczuk. Opowiada, że lekarze zrzeszeni w Porozumieniu Zielonogórskim początkowo rozmawiali w oddziałach wojewódzkich Funduszu, ale „tam słyszeliśmy jedną śpiewkę, że oni tu nic nie mogą, może tylko prezes Miller więc do niego poszliśmy. Pan Miller na początku przyjął tę naszą propozycję – były rozmowy, ale nagle coś się stało i teraz nie chce dalej rozmawiać. Odsyła nas znowu do województw.”
Gabinety będą zamknięte?
Na pytanie czy w poniedziałek gabinety lekarzy „zielonogórskich” będą pozamykane Bołtruczuk natychmiast odpowiada: „do tego broń Boże dojść nie powinno. My jesteśmy chętni do rozmów, rozmawialiśmy cały czas. Do podpisania porozumienia nie doszło, ale nie podpisaliśmy protokołu rozbieżności. Rozmowy były prowadzone w obecności przedstawiciela Ministerstwa Zdrowia. Czekamy kiedy do rozmów powrócimy. (...) Ci państwo są doskonale poinformowani, że my jesteśmy gotowi do rozmów w każdej chwili.” Niemniej lekarz wyjaśnia, że bez podpisanej umowy nie ma możliwości przyjmowania pacjentów. „Jeśli nie mam umowy nie mam prawa wystawiania recepty refundowanej, nie mam prawa skierowania pacjenta do specjalistycznych gabinetów czy na badania refundowane przez NFZ” - mówi Bołtruczuk. Winą za niepewność, jaka rodzi się wśród pacjentów na trzy dni przed końcem roku, szef podlaskich lekarzy „zielonogórskich” obarcza NFZ. Mówi, że „w tym momencie Narodowy Fundusz Zdrowia odbiera prawo pacjentom do świadczeń finansowanych z tego Funduszu” i że wszystko „jest w ręku NFZ”.
Rzecznik podlaskiego oddziału NFZ, Grażyna Pawelec zapewnia, że rozmowy z lekarzami jeszcze w tym roku się odbędą. Spotkanie zaplanowano na piątek – 30 grudnia. Niemniej, jak dodaje, w podlaskim oddziale Funduszu nie ma wniosków lekarzy rodzinnych na leczenie w przyszłym roku pacjentów, bo nie odpowiadała im stawka, jaką NFZ proponuje za pacjenta. Grażyna Pawelec liczy, że uda się porozumieć z lekarzami. Gdyby jednak tak się nie stało „pacjenci będą mieli zapewnioną opiekę medyczną, chociażby na zasadach, jakie obowiązują w dni wolne od pracy” - podkreśla. Chorych przyjmować miałoby pogotowie ratunkowe i lekarze dyżurujący w szpitalach.
Powtórka z historii
Maciej Olesiński, Rzecznik Praw Pacjenta przy podlaskim oddziale NFZ-etu przypomina, że gabinety lekarskie były zamknięte przed dwoma laty. „Wielu pacjentów biegało wówczas od Annasza do Kajfasza w poszukiwaniu pomocy” - mówi. Choć gabinety - i to nie wszystkie - zamknięte wówczas były zaledwie przez kilka dni, ludzie odbierali to jak kataklizm. „Ludzie nie wiedzieli co mają zrobić. Zgłaszały się matki z chorymi dziećmi, starcy, którym nikt nie chciał wypisać recepty na lekarstwa przyjmowane od dłuższego czasu czy ludzie, którzy do przychodni jechali kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt kilometrów i całowali tam klamkę” - opowiada. Rzecznik Praw Pacjenta podkreśla, że „postępowanie w ten sposób nigdy nie służy sprawie, a odbija się to na tych zwykłych pacjentach, którzy potrzebują pomocy. (...) Niezależnie od tego o co chodzi i kto ma rację, to zawsze na lodzie zostanie zwykły szary człowiek” - mówi. „Nie dopuszczam myśli, aby mogło się to powtórzyć” - dodaje Olesiński.