Marka Piekarczyka czas się nie ima
Marek Piekarczyk po ponad sześcioletniej przerwie powrócił do Łomży. Ponad 300 słuchaczom w sali Centrum Kultury przy Szkołach Katolickich zaprezentował bardzo urozmaicony program, obejmujący klasyczne utwory TSA oraz przeboje z repertuaru legend polskiego rocka lat 60. i 70. Nie zabrakło też niespodzianek, jak piosenka napisana przez wokalistę jeszcze w 1969 roku oraz zaskakujących opracowań na kwartet smyczkowy w nietypowym składzie – jedyny taki w Polsce.
Lata upływają, a Marek Piekarczyk nie zmienia się i wciąż jest bardzo zajętym człowiekiem. Do Łomży przyjechał w czwartek późnym wieczorem, prosto z prób przed sobotnim odcinkiem „The Voice of Poland”. W piątek już o godzinie 10:00 zasiadł w jury XXX Giełdy Piosenki Dziecięcej i Młodzieżowej – Sceny Młodych Wokalistów im. Marka Żemka, oceniając w dwóch kategoriach aż 40 wykonań, a po zakończeniu konkursu został dosłownie oblężony przez młodych wokalistów i fanów. Czasu na odpoczynek miał niewiele, bo po dotarciu na miejsce zespołu odbyła się próba, a krótko po 19:00 rozpoczął się, trwający blisko 100 minut, koncert. 71-letni artysta potwierdził w jego trakcie, że czas się go nie ima, dzięki czemu wciąż jest w doskonałej formie wokalnej i ogólnej. Jeden z najwybitniejszych, obok Czesława Niemena, Stana Borysa, Krzysztofa Cugowskiego i Grzegorza Kupczyka, wokalistów w historii polskiego rocka postawił na nieoczywisty repertuar i ciekawe aranżacje. Kwartet smyczkowy, złożony ze skrzypaczki Ady Kwaśniewicz, altowiolistek Karoliny Drwięgi i Aldony Trybulec oraz wiolonczelisty Jacka Bieleckiego, pięknie wzbogacił brzmienie akustycznego tria Marek Piekarczyk/ Tadeusz Apryjas/Jacek Borowiecki – nie tylko co do akompaniamentu, ale również w warstwie solowej.
– Granie z takim kwartetem to rewelacja – mówi gitarzysta Tadeusz Apryjas. – Teraz absolutnie nie stresuję się już graniem, bo kiedy występowaliśmy we trójkę byłem jedyny jako harmoniczny, więc wszystko było jak na tacy, było słychać każdy błąd czy niedociągnięcie. A tu nie dość, że ich nie słychać, to jest to jeszcze przykryte pięknymi dźwiękami smyczków. To wspaniali muzycy, fachowcy pierwszej wody – zyskaliśmy dzięki nim na brzmieniu i jakości.
Było to słyszalne już od pierwszego utworu, „Białego krzyża” z repertuaru Czerwonych Gitar. Dokonania jego kompozytora Krzysztofa Klenczona przypomniał również numer z jedynego albumu Trzech Koron Nie przejdziemy do historii”. Takch powrotów do czasów świetności polskiego rocka było więcej, dzięki świetnym wykonaniom „Na wysoką wchodzę górę” Tadeusza Nalepy, „Nie widzę ciebie w swych marzeniach” Skaldów, „Wymyśliłem ciebie” Dżambli, jednego z ulubionych utworów artysty, ballady „Testament” Testu, przewrotnemu w warstwie tekstowej twistowi „Hej, wracajcie chłopcy na wieś” Niebiesko-Czarnych oraz wykonanego jako drugi bis „Całe niebo w ogniu” Michaja Burano. Nie zabrakło też przebojów projektu Yugopolis
„Czy pamiętasz” i zagranego na bis „Gdzie jest nasza miłość?”, ale fani czekali przede wszystkim na utwory TSA. Teraz Marek Piekarczyk wykonuje ich więcej, zabrzmiał więc nie tylko znany już z wcześniejszych koncertów jego tria „Wielki cud” w góralskiej wersji, ale też drapieżnie zaśpiewany „Chodzą ludzie”, przejmujący „To boli” czy kultowy „Marsz wilków”, ale też wywołujący ciarki „51”, dedykowany jego zmarłym w tym roku autorom, Andrzejowi Nowakowi i Jackowi Rzehakowi. Była też zaskakująca premiera, napisane jeszcze w roku 1969, młodzieńcze „Tango”. Zaś po koncercie, mimo tego, że Marek Piekarczyk od razu musiał wracać do Warszawy, nie zlekceważył czekających fanów; podpisując płyty, cierpliwie pozując do zdjęć i przede wszystkim rozmawiając: dla tego artysty ludzie zawsze byli ważni i potwierdził to również w piątkowy wieczór w Łomży.
– Fajni ludzie, lubię taką publiczność, bo wtedy chce się śpiewać i grać! – ocenia Marek Piekarczyk. – Rozmawiałem sobie z ludźmi, wymyśliłem różne rzeczy – stacja benzynowa nigdy jeszcze nie była omawiana (śmiech). Nie jest tak, że mam napisane teksty, zawsze improwizuję i zawsze coś zostaje w pamięci. Koncert buduje się przez lata, nie tylko w sensie repertuaru, chociaż dzisiaj zaśpiewałem też nowe rzeczy. Fajnie to brzmiało, chłopcy świetnie wszystko nagłośnili, oświetlili – pod tym względem również było bardzo dobrze. Za jakiś czas wrócę więc do Łomży z przyjemnością; mogę nawet zagrać z orkiestrą, bo miałem kiedyś taki projekt „Marek Piekarczyk i przyjaciele symfonicznie”, gdzie zaprosiłem Krysię Prońko, Grażynę Łobaszewską, młodego Riedla, Dorotę Osińską, a na basie grał Krzysiu Ścierański.
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: Elżbieta Piasecka-Chamryk