Pełen tajemnic Bug Stanisława Baja
Wystawę malarstwa profesora Stanisława Baja otwarto w Galerii Sztuki Współczesnej Muzeum Północno-Mazowieckiego. To jego trzecia wystawa indywidualna w Łomży, ale pierwsza skoncentrowana na tematyce rzeki przepływającej przez jego rodzinną miejscowość Dołhobrody. – Rzeka Bug jest w ostatnich latach moim ulubionym tematem, ale z podkreśleniem nazwy rzeka – mówi Stanisław Baj. – Jest to, jak wiadomo, konkretne miejsce, konkretny żywioł i na tym moim odcinku gdzie to maluję, rzeka jest granicą. Współorganizatorem wystawy jest Społeczne Stowarzyszenie Prasoznawcze „Stopka” im. Stanisława Zagórskiego w Łomży.
Profesor Stanisław Baj, absolwent warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, a od roku 1982 pracownik dydaktyczny tejże uczelni, miał pierwszą wystawę w Łomży w roku 1994. Kolejna po dziewięciu latach była już pewnym sygnałem co do zmiany kierunku jego artystycznych poszukiwań, bowiem poza portretami członków rodziny, sąsiadów czy znajomych, znalazły się na niej również pierwsze pejzaże, wykonywane od połowy lat 90. widoki znad Bugu. Na najnowszej artysta pokazuje już tylko Bug w różnych odsłonach, łącznie 18 obrazów z lat 2004-2020.
– Zaczęło się to w sposób zupełnie przypadkowy – wyjaśnia Stanisław Baj. – Bug malował znakomicie profesor Ludwik Maciąg, bo on też długo szukał swego miejsca i wylądował nad Bugiem w okolicach Wyszkowa, w Gulczewie. Ja wtedy malowałem głównie portrety, ale po różnych doświadczeniach plenerowych, gdzie ta rzeka ciągle się przewijała, wróciłem do pierwszych jakby potrzeb w moim życiu, do malowania wody, bo jeszcze będąc w trzeciej czy w czwartej klasie szkoły podstawowej namalowałem obraz starego Bugu nad którym mieszkamy. Było więc to gdzieś we mnie przez cały czas, ta potrzeba malowania wody, ale wydawało mi się to strasznie banalne. I dopiero na początku lat 90. prof. Maciąg powiedział mi: słuchaj, odważ się wreszcie i namaluj to coś, co jest nawet banalne, ale trzeba tego spróbować i doświadczyć.
Stanisław Baj odważył się, chociaż dziś zauważa, że jego ówczesne obrazy, związane z tematyką rzeki, były na ogół bardzo banalne. Wciąż szukał jednak nowych motywów i rozwiązań, zastanawiał się jak tę rzekę pokazać w pełni. – Często rozmawiałem z kolejną, bardzo ważną osobą w moim życiu, z Wiesławem Myśliwskim – wspomina Stanisław Baj. – O malarstwie, o malowaniu, ale również o takich sprawach jak gdyby syntetycznych: jak należy podchodzić do istoty rzeczy czy przez obserwowanie. I tak z roku na rok, z obrazu na obraz starałem się namalować istotę rzeki Bug, która ma swój koloryt, swoje światło i taką zmienność. Ta istota rzeki to przede wszystkim nurt, światło, które jakby odbija się w wodzie i ma swój niezwykły walor, taki niezwykły, wewnętrzny blask. Opozycją do tego jest bardzo głęboki cień, zwłaszcza przy zmierzchu. Ale od paru lat dotarło do mnie, że aby nazwać rzekę płynącą trzeba użyć takiego innego gestu, a bardzo ciekawym, takim jakby podpisem rzeki, jest kreska, oznaczająca, że jest to woda płynąca – walczę więc o to, żeby umiejscowić ją w najbardziej odpowiednim miejscu.
Artyście bardzo pomaga w tym technika malarstwa olejnego, podkreślane przez niego „mokre w mokrym”, bowiem wszystko dzieje się w nim w trakcie, a poza ogólnymi założeniami, jak dany obraz ma wyglądać, bywa też tak, że on sam podpowiada mu pewne rozwiązania.
– To ciągły proces, a najlepiej jest, jak obraz mnie po prostu zaskoczy – mówi Stanisław Baj. – Jestem wtedy kimś na kształt medium, pośrednikiem między rzeką a obrazem.
Nowsze obrazy Stanisława Baja przedstawiające Bug są barwniejsze, pełne rozmachu, ale wciąż z założenia minimalistyczne, gdzie barwy nie przytłaczają kompozycji, nie odwracają uwagi oglądających od sedna pracy, bardzo subtelnych kontrastów na granicy światła i cienia.
– Nie można tak naprawdę namalować rzeki, to rzecz niemożliwa z prostego powodu: rzeka jest naturą, płynie i przemieszcza się w czasie, cały czas jest żywa i zmienna – zaznacza Stanisław Baj. – Natomiast obraz jest stały, to odłożona karta przedmiotu bezwzględnie martwego, mającego swoje wizualne znaczenia, ale jedyną nadzieją w tym wszystkim jak można rzekę namalować jest wielość jej wizerunków – ileś razy. Ostatnio czytam Rilkego, o Cézannie, o tym jego zmaganiu się z Górą Świętej Wiktorii, gdzie on przez wiele lat wędrował i malował to samo miejsce. Nie chodzi oczywiście o to, że chcę się do niego przyrównywać, ale moje podejście jest trochę podobne, bo też od ponad 20 lat jeżdżę w jedno, jedyne miejsce, bo z niego najlepiej mogę zobaczyć płynącą rzekę i upływający czas – to moje ulubione miejsce, ale nie znajduje się ono przy miejscowości Dołhobrody, gdzie się urodziłem, gdzie mam w stodole pracownię i aktualnie już od wielu lat mieszkam na stałe, bo do Warszawy przyjeżdżam na zajęcia, na dwa-trzy dni w tygodniu. Gdybym cały czas biegał i wędrował, to byłbym wszędzie i nigdzie, natomiast to zatrzymanie w pewnym wycinku, to uspokojenie, daje mi ogromne możliwości, które wciąż zamierzam wykorzystywać.
Wojciech Chamryk