Po każdym dłuższym wypoczynku od pracy, typu długi weekend, święta religijne i państwowe, imieniny prezesa czy urlop macierzyńsko/ojcowski, przydałby się jeszcze jeden dzień wolnego. Ta stara maksyma powtarzana jest za każdym razem, kiedy po wypoczynku ruszamy do pracy. Niezależnie z jakiego powodu była absencja, czy trwa dzień, trzy a może i pół roku Jeszcze Jeden Dzień Wolnego urasta do rangi symbolu.
Swoją drogą to dobry okres by wprowadzić obowiązek wypoczywania mocą ustawy. Przed wyborami posłowie przegłosują wszystko co się im podsunie byle by nie stracić elektoratu. Można też, jak sławni polscy górnicy, przywalić w sejmową framugę nakrętkami od motowidła do kombajnów węglowych. Ale strach, bo jeszcze się nie uda i człowiek zmęczony wróci do domu. Do zapisów dyspozycji prawa, można zdyscyplinować obywateli pracodawców, sankcją w postaci dożywotniego tankowania “chrzczonego” paliwa z dodatkiem wyciągu ze śliwek robaczywek jako biokomponentu. Ale nie o tym miało być! Wyobraźmy sobie taką sytuację. Jakimś cudem udało nam się wygospodarować jeden dzień na przygotowanie po tym co było, do tego co będzie. Leżymy więc sobie wygodnie w różnym wieku, na równie miękkim posłaniu. Mamy pierwszy dzień od niepamiętnych czasów, kiedy słonko przygrzewa bez zakłóceń. Temperatura powietrza rośnie w zastraszającym tempie, dwóch stopni na cztery i pół godziny. Wiatr wieje z prędkością kilkunastu milimetrów na milę morską. Lekka zaledwie bryza ciągnie z Pepeesu. Łomża znów nadaje stereofonicznie na Piątnicę. Znaczy, przeprawa otwarta! Młodzi ojcowie uniknęli skutecznie metalowego resoraka, który wypuszczony z wprawnej ręki oseska, podążał kursem kolizyjnym z ich własną twarzą. Starszym, nastolatkowie po dyskotece przynieśli resztę z wręczonej wieczorem dziesięciozłotówki. Na dodatek piłkarze z rodzimego zespołu, wygrali mecz na inaugurację sezonu. Krótko mówiąc, żyć nie umierać – jak trafnie przewidywała dziennikarka BBC, zafascynowana startem promu Discovery. W leniwe popołudnie, kiedy człowiek myśli tylko o tym, jak by tu o niczym nie myśleć, w powrocie do rzeczywistości, pomocna jest jak zawsze telewizja. W poniedziałkowe tedy popołudnie, w myśl przysłowia najwytrawniejszych polityków III RP - z braku laku dobry kit”, postanowiłem włączyć telewizor. Jakież było moje zdumienie, kiedy oczom ukazał się w lewym górnym rogu ekranu, żółty trójkącik z liczbą dwanaście. Przyzwyczajony do niezbyt lotnych haseł, twórców krzyżówek panoramicznych, zbaraniałem nie na żarty. Zmieniam kanały. Wszędzie to samo. Wygląda jak oznaczenie na bombonierce z gazem propan – butan w środku, chociaż takiej w życiu nie widziałem. Dzień świąteczny, więc może w ten sposób najpopularniejsze jeszcze medium, chce upamiętnić oznaczenia jakiś pułków wsławionych w wojnie z bolszewikami. O ja naiwny! Następnego dnia rano czytam w prasie fachowej nie mniej nie więcej tylko parafrazę słynnego zdania z komiksu o superbohaterze - To ptak! To samolot! Nie to Danuta Waniek! Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wprowadziła nakaz oznaczania programów telewizyjnych minimalnym wiekiem jej odbiorców. Niestety nie wprowadzono jakichkolwiek regulacji w kwestii kto i na jakich zasadach ma decydować czy dany program może oglądać dziecko i dorosły. I tak we wtorkowe popołudnie w programie drugim TVP, hałaśliwy program hiphopowy, gdzie pełno jest zajefajnych zwrotów oznaczony był jako “bez organiczeń wiekowych”. W porze obiadowej można było dowiedzieć się m.in., że Jennifer Lopez bądź inna gwiazdeczka jej pokroju zapowiedziała iż nie będzie goliła nóg. Komentarzy w stylu, “fajne będzie miała kozaki” nie było końca. W tym samym czasie w TVN, teleturniej “Najsłabsze ogniwo”, przeznaczony był dla widzów od szesnastu lat. Nie jest tajemnicą, że Kazimiera Szczuka nie jest mocno urodziwa, ale to już przesada i jawny afront. Również dla widzów w tym wieku, dozwolone było obejrzenie horroru Omen, w wieczornym programie Polsatu. Biorąc pod uwagę fakt, że scena finałowa może doprowadzić do mimowolnego sprawdzenia stanu zwieraczy dróg moczowych nawet u kilkudziesięciolatków, pomysł trafiony. W każdym innym wypadku, kulą w płot. I niestety okazuje się, że każdy inny przypadek tu przeważa. Nikt nie wie z czym to się je, nawet kiedy źle smakuje. Próżno pewnie czekać na inny znaczek, nakazu. Po rozum do głowy!
Mariusz Rytel