Przyzwyczajenie
Przyzwyczajenie jest wysoko w rankingu człowieczych natur. Natura ludzka to z kolei instynkt, który tworzy się w nas powoli. Setki tysięcy lat rozwoju biologicznego to jednak nic, w porównaniu z kilkoma ostatnimi dekadami świata, którego najwyższym bożkiem jest zysk. Światowa finansjera i przemysłowcy, którzy wypączkowali z czasów rewolucji przemysłowej, ćwiczą resztę społeczeństwa w radzeniu sobie w czasach dzikiego kapitalizmu. Musieliśmy się więc szybko przyzwyczaić, że kiełbasa z kilkunastoprocentową zawartością mięsa to rarytas, a ser z oleju jest najlepszy na kości, bo zawiera dużo wapnia w wyobraźni. Przyzwyczailiśmy się do tego, że każdy chce dla nas jak najlepiej, ale tylko wtedy, kiedy nie drążymy dziury w całym.
Wymyślono więc drobny druk, bo człowiek ma tendencję do krytycznego podejścia do rzeczywistości. Ktoś przecież musiał sprawdzić, że kania to dobrze, a muchomor źle. Całe pokolenia się na tym eksperymencie wykończyły. Dopóki się człowiek zorientował, że się po wodę do źródełka chodzi inną ścieżką, niż tą wydeptaną przez większe i cięższe zwierzęta, też minęło sporo czasu. Natura wydaje się przedkładać jakość ponad ilość i nie zmienia się zbyt szybko. Do tej pory zwierzęta nie zauważyły, że człowiek ma strzelbę i łażą tamtędy cały czas. Człowiek natomiast zapętlony w swej naturze, gna gdzieś do przodu zmieniając świat wokół siebie, tak, że Natura już zadyszki dostaje. Żadna frajda – ścigać się z kimś, kto już ledwo zipie. Człowiek więc zaczyna ścigać się sam ze sobą. Powstają nowe kryteria wyścigu. Kto, kogo w bardziej wyrafinowany sposób? Innym razem chodzi o spektakularne zwycięstwo i taką samą klęskę. Czasem subtelnie, a czasem z odsłoniętą przyłbicą. Ktoś powie, taka już nasza natura. W dialogu z nią i z otaczającym nas światem żył na szczęście pewien odsetek ludzi, którzy doprowadzili do powstania społeczeństw i państw. Wszystko po to, żebyśmy nie doprowadzili do samozniszczenia. Wydawało się, że tak jest w każdym pokoleniu. Ludzie, którym zależało, potrafili rozwijać swoje państwa, albo przynajmniej walczyć o to, żeby nie zginęły i żeby innym też zależało. Niestety, chyba ostatnio narazili się muchomorów, bo brakuje kogoś, kto stałby na straży spełniania przez państwo zdroworozsądkowych funkcji. Aparat administracyjny staje w jednym szeregu z producentami kiełbasy, na wolnym rynku dojenia swoich obywateli. Z tym, że pretensje do jednego mieć powinniśmy nieco mniejsze niż do drugiego. Producent wędlin z makulatury nigdy nie twierdził, że stoi na straży mojego bezpieczeństwa. On nigdy nie mówił, że jakkolwiek dobrzy mi życzy. Po prostu, ja chcę jeść, a on mi „bebzon” napycha czymś, co ma pod ręką, i niewiele go to kosztuje. Chce przecież dużo zarobić. Mogę mu powiedzieć, że nie chcę jego kartonowych parówek w syntetycznej baraniej kiszce. Narwę sobie szczawiu w parowie i nazbieram mirabelek. To państwo obiecało, że stworzeniem pewnej normy zabezpieczy mnie maluczkiego przed nieuczciwością wielkich.
Tymczasem stojąc na straży mojego bezpieczeństwa, pozoruje się akcję, stawiając odcinkowy pomiar prędkości. Najdłuższy w Polsce jest niedaleko Łomży, na jednej z najniebezpieczniejszych dróg w kraju, prawdopodobnie na jednym z najbardziej bezpiecznych jej odcinków. Już samo to poddaje w wątpliwość chęć niesienia pomocy i zapewnienia bezpieczeństwa. Głupota to żółte barierki wytyczające drogę na Siemień, tu jest celowe działanie. Kasa, panie. Ciekawe, ile nam zajmie przyzwyczajenie się do zmian.