Wybierzmy sobie Cara.
Szkoda, że Olek nie startuje. On w Łomży wygrałby w pierwszej turze. W ogóle łomżyniacy, vel łomżanie, mieli ogromne szczęście do przyjezdnych. Szczególnie takich co przyjeżdżali na krótko. Taki Książę Mazowiecki Janusz. Wpadł na chwilę, postał na skarpie, a później z sentymentem wspominał. W efekcie z tych romantycznych wzruszeń, jego i jemu podobnych, Łomża dostała prawa miejskie i prawo do łaźni. Pojawiła się garbarnia i waga. Wszystko to ewidentnie wpłynęło na przyrost masy tłuszczowej u mieszkańców. Nawet waga nie pomagała. Nikt nie przejmował się ilością kalorii.
Przodkowie lubili jak im się robi dobrze. A Mazowieccy robili. Szczególnie dziewczyny z ich rodu miały dobrą rękę. Od księżnej Anny rozpoczyna się jeszcze „złocistszy” złoty wiek miasta. Spichlerze, jeszcze więcej łaźni, arsenały, ludwisarnie. Toż tu był taki nienaturalny przyrost naturalny, że żeby nie Białystok to my dzisiaj bylibyśmy stolica. Takiego tłoku jak wówczas nie było w tym mieście nawet wtedy, jak stary most remontowali i trzeba było „wahadełko” zorganizować. Kupcy z całej Europy, naukowcy, kuglarze, burdelarze, dla każdego coś miłego. Golonka, flaki i inne przysmaki. Podobno dwa zamki tu były! Słownie: dwa. Przecież to ludzkie pojęcie przechodzi. Jak dzisiaj się patrzy na to miasto, to aż trudno sobie wyobrazić widok księcia i księżnej podążających w orszaku na zakupy, albo kilkaset lat później błękitnokrwistych panów zakąszających cymesem w żydowskiej knajpie. Bez ochrony BOR-u, bez pędzących na sygnale kolumn, przejazdy takich ekip nie były łatwe. Jak wysocy rangą wpadli z wizytą, to zostawali nawet na dwa tygodnie. Fakt, dłużej się nie dało wytrzymać. I wcale nie o klimat tu chodzi, bo czy śnieg czy deszcz powietrze u nas świeże, a okolice pełne płowej zwierzyny i niewiast. Te przysłowiowe dwa tygodnie, to bardziej kwestia pogody ducha. Łomżyniacy mieszkają na Mazowszu – z dumą podkreślają łomżanie. Zapominają dodać, że charakter mają jakiś taki kurpiowski. Zawzięte to, charakterne i honorowe. Niestety, gdyby tylko takie cechy przeważały. Tu natomiast występuje jeszcze jakaś dziwna mieszanka genów. Taka genotypowa odskocznia, działająca na właścicieli destrukcyjnie. Bliżej tu do Wąchocka czy Atlantydy niż do Nowogrodu czy Ostrołęki. Nawet Palikot się z nas śmieje, choć sam jest jedną z postaci, z których w Polsce śmieją się najczęściej. Pisząc ostatnio ranking największych przegranych w wyborach samorządowych, na dziesiątym miejscu umieścił „pewną Panią spod Łomży”, która głosowała na Zdzicha, a i tak największe poparcie zdobył ktoś inny. Pewnie coś w tym jest. Skoro my się nie szanujemy, to dlaczego mają to robić inni. Rzadko próbujemy coś świadomie zrobić sami dla siebie. Historia przynosi przykłady. Fakt, że może tych przykładów niewiele, ale nie często rządziliśmy się sami. Weźmy taki siedemnasty wiek. Starostowie Łomży rozpoczynają serię samodzielnego gospodarowania. Ludność miasta spada o kilkaset procent, waga idzie na złom, a z łaźni już nikt nie korzysta. Bieda, nędza. Nawet kadzidełka nie pomagają na ten smród. W rynsztokach coraz więcej błota, coraz większy mętlik w głowach. Na szczęście pojawia się ON. Wyciąga pomocną dłoń. Podnosi na duchu. Daje chleb i organizuje igrzyska. Gdyby nie ON, przez całe lata, bez przerwy widok za oknem byłby taki jak dzisiaj. Faktycznie, może trochę gwałcił i rabował, ale tylko trochę. Dla Łomży za to zrobił dużo. Zorganizował gubernię, ściągnął tu cały sztab jednej ze swoich armii. Odbudował gospodarkę, jak umiał zajął się rozwojem kultury i sportu. Znów mogliśmy się poczuć jak ktoś wyjątkowy. Staliśmy się znowu nie tylko miastem królewskim, ale nawet miastem cesarskim. To nic, że cesarz mieszkał w Petersburgu, ale przecież tędy biegła najkrótsza droga do Warszawy. Łomża, znów była wielka!
Targane jesiennym wiatrem drzewa kulą się chcąc chronić gałęzie przed zimnym listopadowym deszczem. Na ulicach nieudolnie rozweselanych blaskiem brudnych latarni szaro i ponuro. Nagle odgłos jakiegoś metalicznego dźwięku wyrywa z letargu. Jakby ktoś dumnie kroczył w galowym mundurze obwieszonym orderami. Niestety, to tylko wiatr przesuwa po chodniku pogniecioną już z lekka puszkę po piwie. Oh... gdyby tak Olek..., to znaczy car Aleksander, albo chociaż Mikołaj, wystartowali w wyborach?! Wygraliby na pewno w pierwszej turze.
Mariusz Rytel