Jaśnie Panujący Przymus
Trybuny zamilkły. Od czasu do czasu słychać tylko pojedyncze okrzyki krewkich kibiców o słabych nerwach. Piłkarz z przyzwyczajenia bardziej chyba, niż dla poprawienia stanu murawy, kopie lekko w miejsce gdzie za chwilę ustawi piłkę. Do bramki jedenaście metrów. Z punktu widzenia boiska jest wielka jak stodoła. Facet, który stoi w bramce został chwilowo ubezwłasnowolniony. Musi stać pod poprzeczką do momentu kopnięcia piłki. Praktycznie jest bez szans. Nerwowa atmosfera udziela się widzom transmisji telewizyjnej. Niektórzy zamykają oczy, odwracają się od ekranu i coraz mocniej dociskają dłonie do uszu.
Taki obrazek wcale nie jest wyjątkowy. Niby nic od nas nie zależy, ale nie jesteśmy w stanie na to patrzeć. Zbyt często w polskim sporcie sprawdza się prawo Murphy’ego. Jeżeli coś ma się nie udać, nie uda się na pewno. Przez lata byliśmy przekonywani, że to ma sens choćby bezsens miał niewielkie szanse. Na aktualną olimpiadę w Vancouver wyjeżdżaliśmy razem z naszymi sportowcami z nadzieją na worek medali. Wszystko idzie zgodnie z planem czyli pomimo planu jest jak zwykle. Taki nasz, polski paradoks.
Tomasz Sikora, ostatni pierwszy polski narciarz biegający z karabinem przegrał z pogodą. Takie jest oficjalne stanowisko jego sztabu szkoleniowego. – Tym, którzy biegli na początku i na końcu się upiekło – twierdzą spece od treningów. Problem w tym, że jak startowała nasza „jaskółecka”, a startowała w samym środku stawki, to też nie było najlepiej z aurą. Kowalczyk jeszcze coś tam pewnie wygra, ale chyba nie na miarę naszych oczekiwań. Jeszcze kilka konkurencji z udziałem rodaków i w gazetach pojawią się tytuły: Kto jest winien? Oczywiście, że odpowiedzialność ponosi za to aktualna sroga zima, która uwzięła się na nas pod każdą szerokością geograficzną. Trochę mniej winni są drogowcy.
Być może jest jednak tak, że sztaby szkoleniowe - rzesze sanacyjnej młodzieży w kierownictwach związków i ich biznesowe wnuki aktualnej RP nie mają ręki do ludzi. Nosa też nie mają. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ci, którzy dzisiaj zdobywają medale to bądź co bądź perełki, których dotarcie na szczyty światowego sportu uzależnione jest od przypadku. Trzeba było mieć znacznie więcej szczęścia niż dobrych chęci. Prywatne pieniądze też się liczą. Czy czterdziestomilionowego narodu nie stać na sukcesy przynajmniej na miarę jednej trzeciej ambicji? Mało odkrywcze to pytanie ciągle nie traci na aktualności. Odpowiedź też jest prosta i nawiązuje do minionej epoki – widocznie nie stać skoro ich nie ma. Stać nas za to na pęczniejące od etatów instytucje, wspaniałe gale i rzesze asystentek. Sport to już prawie synonim korupcji, marnotrawstwa a nawet lenistwa wszelkiej postaci. Niewielu normalnych ludzi chce mieć z tym cokolwiek wspólnego i trudno im się dziwić. Nie mamy wiele do stracenia. Polski sport stać dzisiaj na wypróbowanie ludzi, którzy nie chcą garnąć się do polityki i na salony. Trzeba wprowadzić przymusową poranną gimnastykę.
Istnieją dwa powody dla których murarz nosi po dziesięć cegieł – opowiadał mi niedawno jeden ze znajomych dziennikarzy. Albo mu się nie chce nosić, albo mu się nie chce chodzić. Efekt jest jednak zgodny z oczekiwaniami.
Mariusz Rytel