Opinie
Nie było chyba ostatnio większego zaskoczenia jak wojna w Gruzji. Można oczywiście rzec, że wojna nigdy nie jest przewidywalna i bierze większość obywateli z zaskoczenia. Przecież prędkość kuli czy siła uderzeniowa po wybuchu bomby działa o wiele szybciej niż możliwości reakcji człowieka. Reakcje na wojnę są dziwne. I wcale nie dlatego, że prezydent Lech rozmawiał z prezydentem Micheilem na dzień przed wybuchem, a ten nic o planowanym wybuchu mu ponoć nie powiedział. Pojawiły się nawet zarzuty, że to żadna przyjaźń, taka przyjaźń, kiedy przyjaciele nie mówią sobie wszystkiego.
Wypowiadaliśmy się już na wiele różnych kwestii. Na przykład od czasu do czasu wraca problem profilaktyki. Zdanie są podzielone. Na ogół jesteśmy za porannym klinem, który pomaga organizmowi wrócić do równowagi spokojniej niż w przypadku szybkiego odstawienia czynnika. Inni, szczególnie starsze pokolenie, które uczciwie przeżyło czasy Gierka i zmiany ustroju, niezmiennie przekonuje, że na kaca to najlepsza praca. Co jakiś czas bada się też naszą opinię na temat języka. Dzięki temu czasami wychodzi szydło z worka. „Reputacja" kojarzy nam się z „protezą". Może dlatego, że po pierwsze bardziej kojarzy się z amputacją, a po drugie w miejsce ekstrakcji członka można komuś przyprawić gębę.
Niezależnie jakie pytanie postawimy, w przypadku Gruzji, na pewno każdy ma swoje zdanie, ale dziwi, że nikt nie chce z tego wyciągnąć średniej. Mógłby ktoś chociaż zapytać respondentów co sądzą na temat francuskiego zaangażowania się w kaukaski kryzys. Można by to skonfrontować z historią większości nowożytnych frontów, która pokazuje, że „iść na wojnę bez Francuzów to jak iść na polowanie bez akordeonu".
Ale może i dobrze, że nikt nie stawia publicznie takich tez i nie prosi nas o argumenty. Wyciąganie średniej w tak poważnej sprawie, mogłoby wyjątkowo przynieść prawdziwe i jednoznaczne wyniki. Niestety, gdybyśmy głośno i jednoznacznie powiedzieli prawdę o Rosji, moglibyśmy skończyć jak Gruzja.
Mariusz Rytel