Gazeta Bezcenna nr 215
Jak donosi Polish Express, obecnie mniej niż połowa uczniów brytyjskich szkół podstawowych chodzi piechotą do szkoły, wynika z rządowych danych, które pokazują, że Brytyjczycy chodzą mniej i jeżdżą więcej niż jeszcze kilkanaście lat temu. Na szczęście (?) mieszkańcy Albionu nie są typowymi anglojęzycznymi burżujami co rozpychają się po swoich szerokich, bezkoleinowych ulicach prywatnymi samochodami. Wręcz przeciwnie!
Liczba podróży autobusami w Londynie w ciągu minionych 10 lat wzrosła o 28 procent.
Jak donoszą znawcy tematu jest to rezultat wzrostu nakładów na inwestycje w transport publiczny w stolicy Wielkiej Brytanii i wprowadzenia kilka lat temu jednorazowej opłaty za wjazd do centrum Londynu w ciągu dnia, od poniedziałku do piątku. Opłata wynosi jedynie 8 funtów, co w wolnym przeliczeniu daje ni mniej ni więcej jak 43 zł i 28 gr po kursie z 1 października. Wystarczy więc, że Szkoci przestali przyjeżdżać na własną rękę. Oczywistą oczywistością jest, że ową opłatę wprowadzono w celu zmniejszenia korków ulicznych i zachęcenia podróżnych do korzystania z transportu miejskiego. Jednocześnie liczba podróży autobusowych poza Londynem spadła o kilkanaście procent. Gdzieś trzeba bowiem odreagować. Skoro jesteśmy przy podróżach, warto jeszcze zauważyć, że wydłużyły się dystanse, na jakich przemieszczają się Brytyjczycy. Przeciętna odległość pokonywana w ciągu całego roku to na wyspach prawie 12 tys. kilometrów, po ichniejszemu 7200 mil. Średnio jednorazowo przemieszczają się na odległość ponad 10 kilometrów. Nietrudno zgadnąć, że wydłużył się również przeciętny czas spędzony w podróży. Z danych publikowanych przez oczywiście brytyjskich specjalistów wynika, że taki Angol w środkach transportu przeciętnie spędza w ciągu roku 385 godzin. Również w środkach prywatnych, bowiem liczba gospodarstw domowych bez samochodu spadła do 25 procent. Ponoć jeszcze dziesięć lat temu nawet co trzecia rodzina nie miała samochodu. To tylko niewielki, choć transportowy przykład, że tezę, iż w Łomży można zrobić Londyn, można łatwo obalić. Takie obietnice składał, nie pytając o zdanie łomżyniaków, Donald Tusk, kiedy całkiem niedawno gościł nad Tamizą. Wystarczy porównać czas i odległości, by uświadomić sobie, że nawet po zaanektowaniu Piątnicy nie uzyskamy takich możliwości terytorialnych, a gdzie dopiero kultura, sztuka, gospodarka, w końcu mentalność i monarchia. Różnic jest od cholery i niech lepiej Tusk się nie wygłupia, bo później trzeba będzie się z tego wycofywać po brytyjsku. W ramach rekompensaty za straty moralne trzeba będzie jeszcze oddać Niemcom Gdańsk i samego Tuska. Co innego Kijów. O! Z Łomży można zrobić Kijów. Sprawdzał to ostatnio prezydent Kwaśniewski, natchniony zapewne corocznymi raportami Miejskiej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Sprawdził i już wie, że na Ukrainie też mocne trunki. Jednak nie tyko on dba o świetlaną przyszłość naszego doświadczonego przez polityków i historię miasta. Otóż minister Polaczek otwierał ostatnio obwodnicę Garwolina. Otwierał uroczyście chociaż droga była gotowa już po przednówku. Ponoć przyjdzie czas również i na nas. Możemy się spodziewać nawet samego premiera Kaczyńskiego przed przedterminowymi wyborami… w 2036 r.
Mariusz Rytel