Gazeta Bezcenna nr 210
Od czasów kiedy ludzie zeszli z drzewa, a niektórzy tam pozostali dla sławy, wiele zrobiono już w temacie nagłośnienia. Sytuacja miała się różnie w zależności od geopolitycznego położenia. W czasach, kiedy w Europie powstawały pierwsze gazety na potrzeby Ligi Hanzeatyckiej, w Afryce ciągle jeszcze tłuczono w tamtamy, a wiadomości przesyłano sobie w postaci nacięć na skórze schwytanego wroga, którego po wieczornej imprezce wypuszczano do domu. Symetrycznie, po drugiej stronie Antlantyku, w Ameryce Południowej nikogo nigdzie nie wypuszczano.
Jakiekolwiek przekazywanie informacji na dłuższą metę i dla przyszłych pokoleń odbywało się przy pomocy kawałka kolorowego szpagatu i systemu wywiązywanych na nim węzełków. Więźniów i jeńców nie wypuszczano, bo każdy był na wagę złota w dobie utrzymującego się deficytu na chętnych do wzięcia udziału w uroczystościach ku czci boga słońca i pomniejszych. Z biegiem lat takie przykłady odchodziły do lamusa. Narody stawały się coraz bardziej cywilizowane (?), państwa coraz bardziej rozwinięte. Nie potrzebowano już węzełków, miejskich krzykaczy i heroldów. Pojawiły się środki masowego przekazu, które zadomowiły się w naszej codzienności i traktujemy je jak chleb powszedni. W sposobie przekazywania informacji przesunął się środek ciężkości. Najważniejsze pytanie, jakie stawiają dzisiaj przed sobą ci, których przed chwilą określiliśmy mianem okupujących drzewostany, to jak dotrzeć do mediów, a za ich pośrednictwem do szerokiej masy odbiorców? Wymyślono więc konferencje. Czy to naukowe czy stricte prasowe mają jeden cel – doprowadzić do tego, by ludzie zauważyli problem zawarty w temacie i organizatorów konferencji. Organizowano już wiele podobnych wydarzeń. Niekoniecznie wszystkie muszą się wabić “konferencja”. Są sympozja, prelekcje, zjazdy i różnego rodzaju zloty. Osobiście najbardziej spodobał mi się kongres przedstawicieli firm kontrolerskich, odbywający się pod hasłem: „Nie ma sukcesu bez ryzyka”. Na wyróżnienie zasługuje też wydarzenie, które - wbrew pozorom - nadaje się nie tylko do kalendarza plantatora. „Jakość polskich odmian ziemniaka szansą na wspólnym rynku europejskim”, to przyczynek do dyskusji nie tylko o stanie polskiego rolnictwa. A skoro jesteśmy przy polityce! To przedstawiciele tego właśnie zawodu lub amatorzy hobbyści wykorzystują ostatnio termin “konferencja” w niespotykanej dotąd skali. Średnio co pół godziny dziennie dowiadujemy się, że za chwilę dowiemy się o rzeczach porażających lub kotrporażających do tych pierwszych. W tym miejscu należy pochylić czoła przed samymi organizatorami. Przecież to się trzeba nabiegać, naumawiać, nainformować, by wszyscy, których chcielibyśmy widzieć - przyszli. W przypadku, kiedy w danej konferencji bierze udział większa liczba konferansjerów należy zadbać o nich w dwójnasób. Po pierwsze nie wystarczy, że udało się ich ściągnąć z drzewa, po drugie - muszą jeszcze dobrze wyglądać, a już jak trochę mówić potrafią, to za kilka lat sami będą organizować konferencje. Mniej więcej w podobnym tonie dzieją się sejmowe briefingi partii braci Kaczyńskich. Z powodu dość częstej absencji sejmowej samych braci reszta staje się jedną wielką rodziną i wszyscy starają się zmieścić w kadrze kamery telewizyjnej. Zdaje się, że niezbyt ważny jest dla nich fakt, iż wyglądają przy tym jak stado afrykańskich surykatek nerwowo wypatrujących zbliżającego się niebezpieczeństwa. Był też wieloryb stary – można by zanucić za Brzechwą, ale nie o wieloryba tu chodzi, a o posła Łyżwińskiego, który z krótkim torsem i długim brzuchem przechadzał się po szpitalnym korytarzu. Tam spotkali go dziennikarze i można by pomyśleć, że mieli niesamowite szczęście. Poseł też miał szczęście, bo już kilka godzin łaził po placówce w oczekiwaniu na nieoczekiwane spotkanie, aż mu w gardle zaschło. W ogóle „Łyżwa”, jak wołają na niego niedawni koalicyjni kompani, to ostatnio wdzięczny temat. Nigdy jeszcze tyle zainteresowania nie budziła chyba winda nadziewana politykiem. W przypadku Łyżwińskiego istniało ponoć niebezpieczeństwo pojawienia się Greenpeacu, który w ramach akcji uwalniania waleni mogłoby wrzucić naszego bohatera do morza. Mamy też inne codzienne i niecodzienne okołokonferencyjne wydarzenia. Niedawno Liga z lewicą zamieniła się nieopatrznie planszą, którą zwykle widzimy za gadającą główką. Na planszy znajduje się ściągawka z nazwą partii z jakiej delikwent pochodzi. Rewelacyjna jest Platforma, która - jeżeli chodzi o zwoływanie konferencji - nie jest może najmocniejsza, ale już w mówieniu o niczym podczas tych spotkań jest niedoścignionym mistrzem w tej kadencji parlamentu.
I gdzie my takich drugich zabawnych znajdziemy?!
Mariusz Rytel