Rozpad służby zdrowia?
Od środy zawieszona jest działalność oddziału okulistycznego szpitala wojewódzkiego w Łomży. Podobny los spotkał oddział laryngologiczny. Na początku tygodnia na tym oddziale przebywał tylko jeden pacjent. Jak informuje dyrekcja placówki - w ciągu ostatnich dwóch tygodni hospitalizowano tam nie więcej jak trzy osoby. To za mało, żeby utrzymać oddział, który podobnie jak inne, w okresie strajku przynosi już milionowe straty.
Dyrektor zapowiada, że następnym krokiem jest ograniczenie wieczorno-nocnych dyżurów. Warto bowiem dodać, że strajk lekarzy obejmuje jedynie zakres obowiązków wynikających z umowy o pracę. Po godzinie 18, kiedy rozpoczynają się dyżury, medycy normalnie stawiają się do pracy.
Strajk lekarzy w Łomży, podobnie jak ich kolegów w kraju, trwa już od kilku tygodni. Nie zmieniają się postulaty, które dotyczą podwyżek płac i zwiększenia nakładów na służbę zdrowia. Obok postulatów lekarzy, w środę gwałtownie wybuchły protesty pielęgniarek. Po wtorkowych protestach w Warszawie, w których udział wzięło kilkadziesiąt pielęgniarek pracujących w szpitalu wojewódzkim w Łomży, rano doszło do incydentu z udziałem protestujących i policji. Funkcjonariusze siłą usunęli kilkadziesiąt osób, które blokowały ulicę. Rzecznik Komendanta Stołecznego Policji Mariusz Sokołowski tłumaczył, że w obliczu szczytu komunikacyjnego w Warszawie funkcjonariusze musieli przywrócić ruch w Alejach Ujazdowskich blokowanych przez protestujących. Rozgorzały dyskusje czy interwencja była zasadna. Marzena Odachowska ze Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w łomżyńskim szpitalu całe zajście nazywa tragedią. W wywiadzie dla Radia Nadzieja nie ukrywa, że jej zdaniem pielęgniarki „potraktowano jak śmieci” i najczarniejszy scenariusz nie przewidywał takiego rozwoju wypadków. Również ta grupa zawodowa domaga się podwyżek płac. Protestujące w Warszawie pielęgniarki mówią, że chcą zarabiać około 3 tys. złotych miesięcznie. W ramach wsparcia okazanego koleżankom do stolicy wybierają się członkinie związku zawodowego z różnych regionów kraju.
Ostatnie wydarzenia nasiliły konflikt pracowników służby zdrowia z rządem. Wbrew pozorom strajkujący nie są społecznym monolitem. Zgody próżno szukać również wewnątrz protestujących grup.
- W Łomży panuje bardzo trudna atmosfera – mówią anonimowi pracownicy medyczni. W relacjach wielu osób, które mają kontakt z pracownikami szpitala słychać o konfliktach pomiędzy lekarzami którzy przyłączyli się do strajku a tymi, którzy zrezygnowali z protestu. Zła atmosfera w pracy panuje też w relacjach lekarzy z pielęgniarkami. Tymczasem sytuacja szpitala wojewódzkiego w Łomży z dnia na dzień jest coraz gorsza.
- Straciliśmy już ponad 3 mln złotych – mówi Marian Jaszewski.
Dyrekcja szpitala chce oszczędzać i oszczędności szuka wszędzie. Oprócz zawieszenia działalności oddziałów, na niektórych mają być ograniczone obsady dyżurowe. Lekarze otrzymali już propozycje pracy wyłącznie na kontraktach, co zdaniem dyrektora Jaszewskiego pozwoli na płacenie jedynie za wykonaną pracę.
- W takim wypadku lekarze mogliby nawet uzyskać kwoty o, jakie postulują – mówił wielokrotnie w wywiadach.
Lekarze nie chcą jednak doraźnych rozwiązań i czekają na decyzje centrali związku zawodowego, w ramach którego protestują. Łomżyński szpital zdaje się jednak nie mieć czasu na czekanie. Ponieważ medycy już od kilku tygodni nie wypełniają druków NFZ 11, nawet za wykonaną pracę i pomoc pacjentom w sytuacji zagrożenia życia i zdrowia szpital nie otrzymuje pieniędzy od ubezpieczyciela.
- Chcemy rozmawiać z prezesem NFZ-tu o możliwości przekazania podlaskim szpitalom pewnych kwot pieniędzy w formie zaliczki – mówi wicemarszałek Marek Olbryś, który w nowym zarządzie województwa odpowiada między innymi za służbę zdrowia. Samorząd chce, by z pieniędzy można było rozliczyć się dopiero po zażegnaniu konfliktu, a na razie pozwoliłyby placówkom nadal funkcjonować. Zgodnie z pomysłem członków zarządu, podobnie jak na Warmii i Mazurach również w województwie podlaskim kontrakty na leczenie w przyszłym roku negocjowałyby w Narodowym Funduszu Zdrowia wszystkie szpitale jednocześnie.
Do tej pory każdy dyrektor udawał się do Białegostoku oddzielnie i to właśnie - zdaniem samorządowców - doprowadziło do tego, że szpitale w regionie dostają najmniej pieniędzy w skali całego kraju.