Mewa w TLiA
Teatr Lalki i Aktora w Łomży wystawił kolejną sztukę dla dorosłych: "Mewę" Antoniego Czechowa w reż. Wiesława Hejno (kolejną po "Lejzorku Rojtszwańcu" wg Ilii Erenburga, w reż. Jarosława Antoniuka). Premiera "Mewy" w Petersburgu w 1896 roku wywoływała niesłabnące wybuchy śmiechu, głównie arystokratycznej, publiczności. Kiedy widzowie jednak nagrodzili aktorów i autora sążnistymi brawami, Czechowa w teatrze już nie było. Uciekł...
W zarysie: historia sprowadza się do niespełnionej miłości młodego dramaturga Konstantego (Tomasz Rynkowski) do początkującej aktorki Niny (Beata Antoniuk). Równolegle rozwija się romans sławnej aktorki Ireny, będącej despotyczną matką Konstantego, i sławnego pisarza Borysa, trochę zblazowanego, a trochę wewnętrznie wypalonego. Konstanty przeżywa męki twórcze, związane z przygotowywaną przez siebie sztuką, po czym wstrząs z powodu klapy. Gwoździem do trumny są recenzje w gazetach.
O tym głównie jest ten spektakl: o zawiedzionej miłości do sztuki i niespełnionej miłości między ludźmi.
- To smutna sztuka - ocenia Tomek Malinowski z I LO. - Jednak dość aktualna, bo pokazuje, że młodzi w każdej epoce poszukiwali formy, sposobu zaistnienia, drogi życiowej, i że w każdej epoce towarzyszyły temu poszukiwaniu bunt przeciw dorosłym, konwencjom estetycznym i konwenansom towarzyskim.
Te kwestie także rozważają bohaterowie: czy teatr powinien odzwierciedlać rzeczywiste, "życiowe" historie czy oddawać stan ducha wybitnych jednostek...? Warto poświęcić się głoszeniu prywatnych filozofii czy poddawać poglądom powszechnym, na które jest zapotrzebowanie gawiedzi...? Lepiej pisać mądre sztuki czy głupie sztuczydła...?
Postacie w tej sztuce żyją w zamkniętym kręgu tematów i dylematów, sprowadzających się właśnie do podstawowego: czy żyjemy dla sztuki czy tworzymy dla życia. Zasadą jest wcielanie się aktorów TliA w kilka postaci, co dowodzi kunsztu wykonawczego, także Marzanny Gawrych, Zdzisława Reja i Krzysztofa Zemło. Niejaką pociechę niosą i takie (iluzoryczne? przenikliwe?) słowa ze sceny: "Społeczeństwo kocha artystów bardziej niż kupców". Jak Państwo sądzą - kogo bardziej...?
Symetryczność postaci (Konstanty-Borys, Nina-Irena) zaakcentowana jest też symetrią scenografii, autorstwa Joanny Braun. Wielka konstrukcja "teatru w teatrze" i amfilady prowadzących donikąd drzwi po obu stronach sceny porządkują świat, podobnie jak biel i czerń kostiumów. Konstanty i Nina w młodości występują w niewinnej bieli, która z upływem czasu (akcji na scenie i życia bohaterów) szarzeje, aż przemieni się w żałobną czerń. Aktorzy, animujący niemal naturalnej wielkości kukły, występują w żałobnych woalkach. Same kukły niepokoją "zielonością", która na myśl przywodzi nie tylko energię przyrody, ale i pleśń oraz zgniliznę, towarzyszącą umieraniu: ludzi, ideałów, wspomnień, a nawet pamiątek tak - zdawałoby się - symbolicznych jak tytułowa mewa. Ptak, który ciut krzykliwie, ciut zgrzytliwie - jak muzyka Zbigniewa Piotrowskiego - obwieszcza zagładę.
Ptak znad jeziora, ustrzelony przez Konstantego, zostaje wypchany i symbolicznie trwa. Ale czy trwać może garść piór, do tego tylko zapisanych na papierze...? Nie wystawiając noty spektaklowi, zachęcam Państwa, abyście wybrali się chociaż raz w roku do teatru. Na przykład przy pl. Niepodległości 14 w Łomży.
MRD