Koko koko hen wysoko
W Dzień Flagi Narodowej kobieta znalazła rannego orła bielika. Ku pokrzepieniu serc. Miał przebite skrzydło. Ciepło się na duszy robi. Orzeł uratowany. W prostej informacji, cała nasza historia. Smutna, tragiczna, ze szczęśliwym zakończeniem. Ciekawe, ilu jeszcze ludzi uzna to za znak?! - myślę.
Skojarzenia nasuwają się same. Matka Polka ratuje narodowy symbol. Dzwoni na 112. Jest połączenie! To musi być znak. Pojawiają się ludzie, którym zależy. Ratownicy, ornitolodzy, weterynarze. Zostawili weekendowe stoły. Nie jedzą, nie piją, zgasili lulki. Wzięli się do roboty. Rzucili w wir wydarzeń. Wszyscy za jednego! Jednostka się nie liczy, kiedy symbol w potrzebie. Niczym amerykańscy Marines, którzy nie opuszczą oblężonej ambasady bez swojej flagi. Symbolu wolności i wiary w głos ludu. Widziałem na filmie. Na naszej fladze wychowało się więcej pokoleń, więcej ludzi w jej cieniu zginęło, więcej się urodziło. On był zawsze z nią. Wierny orzeł. Niezbyt często jest dziś prawdziwa nad Wisłą ta fraza, wypowiadana w męskim rodzaju. Zresztą w żeńskim też. Nie opuścił flagi przez dziesięć wieków. Cwałował z nią dumnie pod Grunwaldem, ginął w powstaniach, wojnach. W PRLu nawet abdykował. Zrzekł się korony, byle tylko być z nią. Biało-czerwoną. Czerwonej nie chciał choć mu raili. Prosty z niego chłop. Nie puszy się na bohatera. Piórek nie stroszy. Nie pcha w pierwsze rzędy. Skromne i mądre orlisko. Może trochę naiwne. Taki Piast, do którego przybiega się larum grając, kiedy Turczyn pod Wiedniem. Kiedy Sowiet, przed wyruszeniem w podróż pakuje do teczki plany powołania Francuskiej Republiki Rad. Ani on największy fizycznie, ani przesadny intelektualista. Nie ma dwóch głów, to nie żadna hybryda czy wybryk natury. Nie wzdychają do niego kury i opuszczone bocianice. Nie czesze sobie grzywki do góry, i nie opala na Lazurowym Wybrzeżu. Pałęta się po polskich piaszczystych lasach. Pilnuje, żeby lisy się nie rozpasały, jest poważny i niewiele mówi. Na chwilę luzu pozwala sobie tylko wtedy, kiedy nadziobie się chmielu. Cicho wtedy mruczy wiersz Władysława Bełzy. Dobrze, że są jeszcze tacy, którym zależy. Tacy którzy zrobią wiele, żeby uratować biednego orła.
Z pozoru informacja, jakich wiele. Trzydzieści sekund treści, później półtorej sekundy refleksji. Usłyszeć – zapomnieć. A jednak zostaje w głowie. Pewnie przez to, że nie było wielomiesięcznego śledztwa i wyrok został wydany od razu. To nie turysta dewizowy z Niemiec zaatakował nasz symbol. To nie była też ani Ruska brzoza, mgła czy bomba. To nasz orzeł pobił się z innym orłem i wpadł w krzaki. W taki sposób zranił sobie skrzydło. Z takim podejściem to my daleko nie polecimy.
Mariusz Rytel