Ray Wilson i Genesis Unplugged w Retro
Wielu z tych, którzy poznali Ray'a Wilsona jako solistę „akustycznego” z gitarą w grudniu 2008 w Restauracji Retro, teraz nie przyszło. Jednak ci, którzy zjawili się w środę, 28 kwietnia br., płacąc za bilet od 40 do 70 zł, byli podwójnie usatysfakcjonowani. Nie tylko Ray był w znakomitej formie, ale skompletował profesjonalny skład fantastycznych muzyków, którzy pokazali, jak magnetyczną siłę ma jego unikalny głos.
W przerwie trwającego dwie i pół godziny z bisami koncertu poprosiłem Ray'a Wilsona o wywiad, na co sympatyczny i obdarzony mocnym głosem wokalista wstępnie się zgodził. Natomiast po koncercie był już tak zmęczony, że do rozmowy nie doszło. Dlatego bohaterami zostali jego brat i koledzy z zespołu.
Może ten zbieg okoliczności sprawił, że po świetnym koncercie, zorganizowanym przez Regionalny Ośrodek Kultury, wypowiadali się chętnie i na serio. Przecież dotąd dziennikarze zazwyczaj interesowali się Ray'em, który dwa lata śpiewał w legendarnym, założonym w 1967 r. Genesis. W tym Genesis, w którym występowali znakomici artyści i piosenkarze: Peter Gabriel oraz Phil Collins. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że Ray Wilson urodził się w roku 1968, to koncert w Retro wpisał się jakby „niechcący” w żywy i wciąż wzbogacany nurt muzyki światowej. Oczywiście, nie mogło zabraknąć utworów z repertuaru Genesis, ale uwagę przykuwały niemal symfoniczne aranżacje autorstwa Ray'a z jego płyty „Propaganda Man” (2008). Wypadły na żywo o wiele lepiej, bowiem w międzyczasie grupę wzmocnił nasz utalentowany rodak Filip Wałcerz, wirtuoz fortepianu.
Mirosław R. Derewońko: Panowie, gratuluję Wam wspaniałego koncertu, który doceniłby każdy, kto rozumie, czym jest w historii muzyki i popkultury Genesis, Led Zepppelin, David Bowie czy Pink Floyd. Przedstawcie się i powiedzcie coś ciekawego o sobie.
Lawrie MacMillan (lat 33, zwany Elsop lub Sex God, starszy brat Ashley'a): - Jestem gitarzystą basowym. Wysoki, brunet, cichy, ale pewny siebie. Kocham muzykę i kocham moją karierę. Jestem wdzięczny, że oba te czynniki są integralną częścią mojego życia.
Ashley MacMillan (lat 30. zwany Erch): - Jestem bębniarzem i perkusistą. Żyję na wsi w Szkocji i jestem żywym Szkotem. Cieszę się czystym, świeżym powietrzem i spędzaniem czasu z moją dziewczyną.
Ali Ferguson (lat 34; kompozytor, na którego Ray Wilson narzekał w wywiadach, że miewa męczące depresje; to fakt, w restauracji Retro rzadko się uśmiechał): - Ja jestem profesjonalnym gitarzystą. Mieszkam w Edynburgu z moją żoną i córką.
Steve Wilson (lat 42; zwany PF, starszy brat Ray'a, pochodzą z Dunfries, Szkocja): - Jestem gitarzystą rytmicznym w Ray Wilson Band, a Ray jest szesnaście miesięcy młodszy ode mnie.
Filip Wałcerz (lat 29; Polak w zespole Szkotów, zwany przez nich Paderewskim): - Pianista, Poznań, pracuję z Ray'em od roku.
MRD: - Jaki jest Ray Wilson w Waszych oczach?
Lawrie MacMillan (basista): - Poznałem Ray'a i pracowałem z nim od 2003 r., kiedy Ray dostał do mnie kontakt od muzyka, z którym grałem wcześniej. To było krótko przed tym, jak pierwszy zespół koncertowy Ray'a wyruszył w trasę, a on był artystą solowym. W tamtym czasie pracowałem jako jego „sideman” w większości różnorodnych projektów Ray'a, od małych koncertów akustycznych po wielkie festiwale, od wielkich sal koncertowych w Ameryce Południowej po salony samochodowe w Niemczech!
Ashley: - Zacząłem grać z Ray'em w 2003 roku. Pierwszą piosenką, której nauczyłem się grać na bębnach, była „Inside”. Teraz gram ją na każdym koncercie. Dzięki Ray'owi osiągnąłem zaszczyt i szczęście móc grać w całej Europie, a nawet w Południowej Ameryce!
Ali: - Poznałem Ray'a przez scenę muzyczną w Edynburgu. Przyłączyłem się do zespołu w 2005 r., kiedy wyruszyliśmy w ogromną trasę koncertowa po Wielkiej Brytanii. Od tamtej pory wciąż gramy razem.
Steve: - Ray to mój brat. Gramy razem w różnych zespołach od prawie 30 lat, zaczynając jeszcze w szkole. I to trwa do dzisiaj. Razem pisaliśmy piosenki i wykonywaliśmy je razem na całym świecie.
Filip: - Ray Wilson to pracoholik, oddany muzyce i swojej największej pasji – koncertowaniu.
MRD: - Jak Wam się grało w łomżyńskim Retro?
Lawrie: - My po prostu dobrze gramy jako band. W tym zespole panuje dobry duch, wprowadzany przez Ray'a, dlatego cieszą występy w nieznanych miastach i miejscach. Tego wieczora po raz pierwszy wystąpiliśmy jako band w tak ciekawym miejscu i mieliśmy szczęśliwy, relaksujący występ.
Ashley: - Ten wieczór w Łomży był wyjątkowy jak każdy nasz koncert. Nie było sztywnej kolejności wykonywania utworów, a było dużo spontaniczności w naszej grze. Każda piosenka jest jakoś szczególna, nie mam żadnej ulubionej. Ale harmonie dźwięków Steve'a we „Frequency” były szczególnie wyjątkowe!
Ali: - Dzisiejszy występ był znakomity, ponieważ zagraliśmy innego rodzaju koncert niż zwykle, w takim stylu półakustycznym, półelektronicznym. Bardzo podobała mi się „naddźwiękowość” Steve'a.
Steve: - Czuję, że jesteśmy wielkim zespołem i potrafimy cieszyć się sobą nawzajem. Występ w Łomży był bardzo radosny.
Filip: - Ktoś kiedyś powiedział, nieważne, co grasz, ważne, z kim. Na scenie najważniejsza jest radość ze wspólnego grania. Razem z chłopakami na scenie mamy wielką frajdę. I o to chodzi!
Tekst: Mirosław R. Derewońko
Współpraca: Jacek Perkowski
Fot.: Marek Maliszewski