Nowe obrazy Roberta Sokołowskiego
– Vincent van Gogh idealnego światła szukał na południu Francji, ja szukam nad polskim Bałtykiem – mówi Robert Sokołowski. Twórcze poszukiwania łomżyńskiego artysty widać na obrazach wchodzących w skład najnowszego cyklu, ukazującego piękno nadmorskiego pejzażu. To również swoista dokumentacja świata, który odchodzi w niebyt, zanikających dawnych tradycji i obyczajów, a to wszystko zostało ujęte w oryginalnej, charakterystycznej dla tego malarza formie.
Robert Sokołowski, artysta malarz i właściciel autorskiej galerii-pracownii „Aporia”, od dawna tworzy różne cykle, a ostatnio jeszcze bardziej zafascynowało go morze.
- Od lat pracuję nad cyklem obrazów marynistycznych, w których główną rolę odgrywa polski pejzaż morski, uchwycony w różnych okolicznościach pogody, pór roku oraz odchodzący w zapomnienie lokalny koloryt Półwyspu Helskiego, ze szczególnym zaakcentowaniem Kaszubów nordowych, współczesnych oraz minionych, na przykład zarejestrowanych we wspomnieniach ks. Hieronima Gołębiewskiego, proboszcza parafii Jastarnia w latach 1872-77, wielkiego przyjaciela Oskara Kolberga – mówi Robert Sokołowski. – Tworzę także cykl obrazów nawiązujących tematycznie do roli i rangi Juraty jako kurortu, który powstał „z niczego”, fascynował artystów, był przyczółkiem niepodległościowych aspiracji polskiej inteligencji w okresie międzywojennym.
Artysta poszukuje też mniej oczywistych tematów, odnosząc się przede wszystkim do przeszłości.
- Wiele moich obrazów dotyczy obszaru geograficznego zwanego „Nordą” – wyjaśnia Robert Sokołowski. – To Kaszuby Północne, gdzie tradycje rybackie są wciąż żywe, a sens życia wyznaczają Wielkie Morze i Małe Morze. Szczególnie trwałe tradycje rybackie można jeszcze zaobserwować na Półwyspie Helskim, co widać w rekonstruowaniu łodzi rybackich typu pomeranki, powszechnych w przeszłości na polskim morzu, a wypartych przez łodzie motorowe.
Istotnym elementem lokalnego kolorytu jest też pielgrzymka morska z Kuźnicy do Pucka na odpust świętych Piotra i Pawła, przypominająca, że dawniej łodzie, do czasu budowy kolei, były głównym, jeśli nie jedynym, środkiem transportu, a półwysep składał się z sześciu wysepek, jak wskazuje mapa Samuela Pufendorfa z 1696 roku. Tradycja trwa też w nordowych potrawach, przywracaniu tradycyjnych strojów, zwyczajów rybackich i częściowo architektury.
Morski cykl Roberta Sokołowskiego to efekt fascynacji rodzimym malarstwem marynistycznym.
- Jest to bezpośrednio związane z miłością do morza, z poszukiwaniem idealnego malarskiego światła, ale pośrednio z fascynacją malarstwem marynistycznym, które w naszym kraju doświadczyło erupcji talentów i wielkich osobowości artystycznych w dwudziestoleciu międzywojennym – mówi Robert Sokołowski. – Owczesna marynistyka, uosabiana przez takie tuzy malarstwa jak Marian Mokwa oraz Antoni Suchanek, stanowiła studium koloru, światła, pejzażu, była subtelną obserwacją przyrody, połyskliwości wody morskiej, przezroczystości powietrza, oddziaływania światła na krajobraz, ale także epizodów codziennego życia czy odzwierciedleniem zjawiska „morskiego patriotyzmu”. Marynistyka jako „morski patriotyzm”, którego celem jest uchwycenie lokalności oraz ukrytej za jej zasłoną uniwersalności, przy jednoczesnym, przemyślanym zastosowaniu formy malarskiej – niestety współcześnie nie istnieje. To, co jest obecnie określane mianem marynistyki, sprowadza się z reguły do masowego kolportażu chińskich „obrazów”, niejednokrotnie przedstawiających pejzaż o trudnym do ustalenia rodowodzie geograficznym, na przykład „brytyjskie” jachty i żaglowce. Swoją twórczością, która odnosi się bezpośrednio do krajobrazu i elementów tradycyjnej kultury kaszubskiej, staram się nawiązywać do określonej tradycji malarskiej, gdzie istone są warsztat, a także obserwacja uczestnicząca, próba uchwycenia zmieniającego się krajobrazu, przemijalności pór roku. Vincent van Gogh idealnego światła szukał na południu Francji, ja szukam nad polskim Bałtykiem.
Bardzo ważny w tym twórczym procesie jest wybór i stosowanie odpowiednich technik.
Stosuję różne techniki malarskie i rysunkowe – wyjaśnia Robert Sokołowski. – Narzędzia malarskie do realizacji celów formalnych dobieram tak, aby harmonizowały z tematem. W pracy, gdzie istotny jest szczegół, precyzja i warstwa dokumentacyjna, stosuję techniki rysunkowe – pastel, rysunek piórkiem i ołówkiem. By osiągnąć ekspresję, syntezę, symbolizm oraz abstrakcyjne ujęcie tematu sięgam po techniki malarskie (farby olejne, akrylowe i akwarelę). Kompozycje obrazów staram się budować w sposób wyważony, bliżej układów bezośrodkowych, czasem z jedną dominantą kolorystyczną, w centalnej osi obrazu wzmocnione zróżnicowanym stosowaniem faktury dla podkreślenia materii elementów kompozycyjnych. W malarstwie realistycznym ważny jest warsztat, nie ma miejsca na nonszalancję, a w przypadku obrazów o wartości dokumentacyjnej bardzo istotne jest dokładne zaplanowanie kompozycji i precyzyjne oddanie szczegółu. Nie czuję jednak sentymentu do jednej wybranej techniki – za najtrudniejszą jest uznawana akwarela, która wymaga trafnych decyzji i nie pozwala na poprawki i tę technikę darzę największym respektem.
- Każdy obraz jest indywidualny, ale zdarza mi się powtarzać motywy pejzażu, krajobrazu. Do niektórych tematów podchodzę wielokrotnie – malowanie tej samej kompozycji często wyzwala potrzebę poszukiwania nowych rozwiązań formalnych, a w miarę upływu lat pozwala mi ocenić rozwój własnego warsztatu. Są też tematy i motywy, które wyzwalają wewnętrzną potrzebę nieustannego powrotu do nich, jak łodzie rybackie z Jastarni czy poskręcana, piękna sosenka, rosnąca na skarpie Mierzei Helskiej w drodze z Juraty w kierunku Helu.
Ulubioną formą pracy Roberta Sokołowskiego jest malowanie w plenerze, w tak zwanej przez niego galerii plenerowej.
- Malowanie w plenerze, na deptaku, jest to element artystycznej drogi: bezpośredni kontakt z odbiorcą, z różnymi ludźmi, o bardzo często odmiennych modelach wrażliwości artystycznej – nie kryje Robert Sokołowski. – Cenię egalitarny wymiar sztuki, docieranie do szerokiego grona odbiorców, nie tylko turystów, ale także mieszkańców wybrzeża, którzy także są moimi klientami, rozmówcami i odbiorcami mojej twórczości. Malowanie na deptaku, w przestrzeni otwartej to element performansu, wyjścia poza bezpieczny obszar galerii, aby spotkać się z niekontrolowanym instytucjonalnie, przebogatym żywiołem ulicy. Na deptaku, przy sztaludze, jestem skoncentrowany na twóczości i czuję się trochę jak kamień w strumieniu mijającego mnie, barwnego tłumu. Kontakt nawiązuję z osobami, które do mnie podchodzą, inicjują rozmowę.
Malując nadmorskie pejzaże Robert Sokołowski stara się też zwrócić uwagę na fakt, że ten świat nieodwracalnie znika na naszych oczach, a kolejne pokolenia mogą znać go już tylko ze zdjęć czy właśnie obrazów.
- Istnieje słowo antropocen, które jest obecnie podłożem jednej z największych, intedyscyplinarnych dyskusji o przyszłości świata, naszej planety, która doświadcza spektakularnej utraty ekosystemów, siódmego wielkiego wymierania gatunków – podsumowuje Robert Sokołowski. – Profesor Ewa Bińczyk napisała na ten temat przejmującą książkę, w której zawarła tezę, że jeśli jako ludzkość nie opamiętamy się i będziemy nadal dążyć do degradacji ziemi, to bezpowrotnie utracimy przyszłość, przyszłość naszych dzieci i wnuków. Od 25 lat jeżdżę na Półwysep Helski, na skrawek ziemi, którego według przewidywań wielu klimatologów niebawem nie będzie; utrwalam elementy kaszubskich tradycji, pejzaże, które znikają i być może będą niedostępne naszym dzieciom.
Wojciech Chamryk