Był strajk...
W poniedziałek na niemal całą dobę stanął PKS Łomża. Przez cały dzień w trasy nie wyjechał żaden autobus łomżyńskiego przewoźnika i to zarówno z bazy przy Alei Piłsudskiego jak i z placówek w Grajewie i Kolnie. Pracownicy należącej do samorządu województwa spółki strajkowali żądając odwołania prezesa Grzegorza Rytelewskiego. Ten uznawał strajk za nielegalny. Jeszcze w poniedziałek złożył wniosek do prokuratury o popełnieniu przestępstwa przez organizatorów strajku, a do sądu wniosek o natychmiastowe udzielenie zabezpieczenia roszczenia poprzez przerwanie akcji protestacyjnej. W poniedziałek wieczorem, po 17 godzinach strajku i trzech godzinach negocjacji z wysłanymi przez marszałka województwa delegatami, podpisano porozumienie kończące strajk. Zgodnie z nim prezes Rytelewski zostaje na stanowisku, a wobec uczestników strajku nie będą wyciągane żadne konsekwencje. Przede wszystkim jednak od wtorku wszystkie autobusy PKS Łomża normalnie wyjechały w trasy.
Strajk okupacyjny w PKS Łomża rozpoczął się w nocy z niedzieli na poniedziałek. Pracownicy zamknęli bramy firmy i rano na teren zakładu nie wpuścili nawet prezesa Grzegorza Rytlewskiego, którego uznano za „persona non grata”. Jedynym postulatem strajkujących było żądanie natychmiastowego odwołania prezesa, który – jak podkreślali działacze dwóch związków zawodowych organizujących strajk – ZZ Kierowców i „Solidarności” - utracił ich zaufanie.
Po stronie prezesa opowiedział się natomiast marszałek województwa, który jest organem właścicielskim należącej od blisko 4 lat do samorządu województwa firmy. To wysłani przez marszałka negocjatorzy - dyrektor departamentu biura nadzoru właścicielskiego i przedstawiciele rady nadzorczej, wraz z mediatorem zasiedli do stołu rozmów z prezesem i strajkującymi związkowcami. Mediacje w siedzibie łomżyńskiej „Solidarności” trwały trzy godziny po czym strony zawarły porozumienie kończące strajk. Zgodnie z nim nie będzie odwołania prezesa Grzegorza Rytelewskiego, a w zamian wobec uczestników strajku nie będą wyciągane żadne konsekwencje, a prezes został zobowiązany do wycofania wniosków z prokuratury i sądu.
Inne ustalenia tych rozmów to obietnica szybkiego opracowania regulamin wynagrodzeń w firmie i zapewnienie prezesa, że jeśli będą przyjęcia nowych pracowników, to w pierwszej kolejności na prace w firmie mają ci ostatnio zwolnieni z powodów ekonomicznych.
Po strajku „nadzieja” w PKS Łomża
- Nie o to walczyliśmy – ocenia podpisane porozumienie Krzysztof Bugaj, szef Związku Zawodowego Kierowców w PKS Łomża, który był jednym z organizatorów poniedziałkowego strajku. - Mamy nadzieję, że prezes weźmie pod uwagę fakt, że przeciwko niemu zastrajkowała zdecydowana większość załogi i zmieni swoje podejście.
Podobnie jak Bugaj porozumienie oceniali pracownicy PKS Łomża, którzy w poniedziałek, przed 21.00, czekali na oficjalne podpisanie dokumentu i zakończenie trwającego blisko dobę strajku.
- Złamali nas. Powiedzieli, że strajk jest nielegalny, i że jutro ogłosi to sąd – mówili z rozżaleniem.
Zarzuty dotyczące nielegalności strajku potwierdza Krzysztof Bugaj. Mówi, że to był błąd, bo związkowcy nie mają prawnika, a druga strona ma ich kilku.
Prezes Grzegorz Rytelewski podkreśla zaś, że to nie on tylko związkowcy zerwali rozmowy i że jego działania zawsze były zgodne z prawem.
- Związkowcy nie chcieli tego widzieć, ale mam nadzieję, że teraz – zgodnie zresztą z zawartym w poniedziałek porozumieniem - szybko usiądziemy do rozmów o regulaminie wynagradzania i układzie zbiorowym. Choć zostało mało czasu, to jest możliwość, aby od 1 marca wszedł w życie już nowy regulamin wynegocjowany ze związkowcami – dodaje Rytelewski.
Prezes PKS mówił we wtorek, że wywiązał się już z zapisów porozumienia dotyczących wycofania złożonych przeciwko strajkującym wniosków w prokuraturze i sądzie. Wycofanie ich potwierdzają sędzia Jan Leszczewski, rzecznik Sądu Okręgowego w Łomży, oraz prokurator Małgorzata Kosiorek-Soboń, zastępca Prokuratora Rejonowego w Łomży.
Związkowcy liczą, że cała akcja i strajk jeśli nie doprowadziły do wymiany prezesa, to przynajmniej zmienią jego podejście do załogi.
W ocenie Rytelewskiego poniedziałkowy strajk kosztował spółkę około 70 tysięcy złotych.
- Mogą być jeszcze żądania odszkodowawcze, bo wiem, że wójtowie podpisywali umowy na dowóz dzieci z innymi przewoźnikami i zapewne wystąpią do nas o zwrot tych pieniędzy – mówi Grzegorz Rytelewski. - Straty finansowe będziemy długo odrabiać, ale musimy znowu odrabiać także straty wizerunkowe, bo znów poszedł niekorzystny sygnał do naszych kontrahentów.