Eurowydajność
Pięćdziesiąt milionów w twardej walucie, w naszej walucie, straciliśmy po przegranym meczu z Niemcami. Specjalistyczna firma potrafiąca obliczyć wydajność pracy wyliczyła, że tyle kosztowały nas rozmowy większości dorosłych Polaków w pomeczowy poniedziałek, w godzinach pracy oczywiście. Dyskusje dotyczyły między innymi tego jak wygląda stan techniczny Polaków, dlaczego zorganizowano tylko jeden „pit stop". Jak długo Guerreiro rozgrzewa opony i dlaczego zespół zrezygnował z Matusiaka, który jak wiadomo awansował na 16 miejsce w rankingu ATP. No i oczywiście skandal, że Dudka nie wzięli na mundial.
Wracając jednak do tematu futbolu i kosztów jakie ponieśliśmy w związku z tym. Jak by nie było wyniki pokazują, że panuje u nas straszna drożyzna i być może taniej byłoby rozmawiać o tym wszystkim przez komórkę, przynajmniej do wyczerpania darmowych minut. Wydarzenia sportowe minionego weekendu stawiają nas na straconej pozycji. Na spalonym jest nasza gospodarka, wydajność została kontuzjowana i nie ma co liczyć na sukces w doliczonym czasie gry, bo jeszcze może być tylko gorzej. Nie licząc pogrzebanych ambicji, zawiedzionych nadziei i moralniaka Podolskiego Lukasa. Jedno jest jasne, najpierw należy zadbać o odbudowanie zdrowia psychicznego Polaków, a z gospodarką już jakoś będzie. Na domiar złego piłkarze zamiast reprymendy dostali nagrodę! Polski Związek Piłki Nożnej postanowił nagrodzić Polaków za dobrą postawę w przegranym meczu i przeznaczyć do podziału marne czterysta tysięcy euro. „Leo, why?!" -pytali zapewne piłkarze, kiedy trener powiedział, że kasy to u nas dostatek i tych nagich, nie wiadomo czy opodatkowanych, pieniędzy nie przyjmiemy. Latający po świecie Holender popełnił jeden z większych błędów taktycznych w swojej karierze. Decyzja ta pokazuje, że niczego się chłop nie nauczył. Te parę groszy dla piłkarzy to ogromna kwota dla statystycznego Kowalskiego. Przeznaczona była właśnie po to, by poprawić nastroje i stan polskiej gospodarki. Piłkarze dali fory Niemcom również w trosce o resztę naszego narodu. Resztę, która dlatego tylko nie gra w piłkę, bo akurat nie chce jej się biegać, ale na piłce zna się o wiele lepiej niż ktokolwiek inny. Jest to sprawa grubymi nićmi szyta. Chodzi o to, że na ogół stan gospodarki poprawił się już przed mistrzostwami. Kto miał zarobić to zarobił na chorągiewkach, czapeczkach, piwie i wszystkim innym. W Warszawie nawet szarlotkę... przepraszam, tam to jabłecznik (!) sprzedawano w kształcie piłki. Teraz przyszedł czas na łagodzenie skutków mistrzostw wśród konsumentów. Skoro w poniedziałek wydajność spadła i z tego tytułu straciliśmy grube miliony po przegranym przez Polaków meczu, to wyobraźcie sobie ile byśmy stracili po wygranym!
Mariusz Rytel