Przejdź do treści Przejdź do menu
sobota, 28 grudnia 2024 napisz DONOS@

Michał Rusinek w Łomży

Główne zdjęcie
Michał Rusinek (fot. MBP)

Jest pisarzem, poetą, tłumaczem, felietonistą i literaturoznawcą, autorem tekstów piosenek i librecistą musicali dla dzieci oraz dorosłych. Jego popularne książki również adresowane są do różnych grup wiekowych, od „Wierszyków domowych” i „Limeryków” do „Dobrej zmiany, czyli jak się rządzi światem za pomocą słów”. Do tego przez wiele lat był sekretarzem literackim Noblistki Wisławy Szymborskiej, o której też napisał książkę. To wszystko sprawiło, że poniedziałkowe spotkanie z Michałem Rusinkiem w Hali Kultury, zorganizowane przez Miejską Bibliotekę Publiczną, cieszyło się ogromnym zainteresowaniem. Jego bohater opowiadał o swej twórczości, wspominał panią Wisławę, sypał anegdotami i mówił o tym, czego na co dzień się nie usłyszy – na przykład dlaczego Łomża dotąd kojarzyła mu się farmaceutycznie.

Spotkanie autorskie z Michałem Rusinkiem okazało się dużym sukcesem. Okazało się, że mimo niezbyt optymistycznych statystyk czytelnictwa wciąż są w Łomży osoby zainteresowane dobrą literaturą i słowem, do tego reprezentujące różne pokolenia, od młodzieży do seniorów liczących ponad 80 lat. Michał Rusinek w rozmowie z Marleną Siok i odpowiadając na pytania uczestników spotkania przedstawił więc swą nader różnorodną twórczość, od pierwszej książki „Między retoryką a retorycznością”, która tak naprawdę była jego doktoratem, przez „Pypcie na języku” aż do napisanej z Katarzyną Kłosińską „Dobrej zmiany, czyli jak się rządzi światem za pomocą słów”, poświęconej temu, co stało się i co dzieje się z językiem za czasów Zjednoczonej Prawicy, kiedy słowo uchodźca budzi za sprawą propagandy negatywne emocje, albo ludzi dzieli się na lepszy i gorszy sort. Opowiadał też o najnowszej „Mroczny eros”, zbiorze felietonów drukowanych w Gazecie Wyborczej, w których przygląda się językom polityków, tak jakby były to języki literatury, a do tego o znaczeniu retoryki, kompromisu czy generalnie kultury słowa w codziennym życiu. 

Nie mogło też zabraknąć bardzo ważnego etapu w życiu Michała Rusinka, to jest ponad 15 lat, które spędził jako sekretarz literacki Wisławy Szymborskiej. Początkowo, jak wspominał, miało to trwać tylko kilka miesięcy, pomiędzy przyznaniem poetce Nagrody Nobla w październiku, a jej wręczeniem w grudniu 1996 roku, ale stało się inaczej.
– Bardzo szybko okazało się, że jestem też potrzebny później – opowiadał Michał Rusinek. – Szymborskiej wydawało się, że jak ktoś kolejny dostanie literacką Nagrodę Nobla, to ten reflektor przesunie się z niej na kogoś innego i ona będzie miała święty spokój. Ale tak się nie stało, bo Nobel jest trochę jak tatuaż, już do końca życia jest się tym Noblistą czy tą Noblistką i kogoś takiego jak ja potrzebowała – zresztą nie tylko mnie, bo powstało takie nieformalne, dwuosobowe biuro, w którym był też jej prawnik, który w tej chwili wchodzi w skład zarządu Fundacji Wisławy Szymborskiej.

Michal Rusinek uzyskał tę posadę dzięki swoistemu przecięciu węzła gordyjskiego, w tym przypadku telefonicznego kabla.
– Wisława Szymborska miała meblościankę, a za nią gniazdko telefoniczne i nie mogła wyłączyć telefonu – wspominał Michał Rusinek. – On dzwonił przez całą dobę, jak przyznano jej Nagrodę Nobla i żaliła się, że musiała w nocy kłaść na tym telefonie wielką poduszkę czy kołdrę, żeby móc spać, bo nie chciała odkładać słuchawki. Poprosiłem o nożyczki, przeciąłem kabel, ona powiedziała „genialne!” i mnie zatrudniła. 

Szybko stał się nie tylko sekretarzem i asystentem Noblistki, ale też jej powiernikiem, czasem nawet ochroniarzem, a jego głównym zadaniem było zapewnienie Szymborskiej ciszy i spokoju. 

– Chodziło o to, żeby ona mogła mieć święty spokój i mogła pracować – mówił Michał Rusinek. – Jej konstrukcja psychiczna powodowała, że potrzebowała do pisania spokoju, a literacki Nobel jest nazywany pocałunkiem śmierci dla pisarzy, bo to najważniejsza nagroda, w dodatku za całokształt. Więc jak ktoś dostanie już najważniejszą nagrodę na świecie za całkoształt, to jest sparaliżowany. Dla niej nie był to pocałunek śmierci, ale pocałunek milczenia, bo przez wiele lat, bardzo długo, nie napisała żadnego wiersza – właśnie dlatego, że ciągle coś miała, że ciągle ktoś coś od niej chciał, zawsze było jakieś zamieszanie. Dlatego dla mnie najbardziej wzruszającym momentem mojego sekretarzowania było to, jak po kilku latach ona mi wręczyła jednak dwa wiersze do przepisania: powiedziała, że od razu dwa, bo jak się rzucą krytycy, żeby ta krytyka rozłożyła się na dwa. Ale napisała jeszcze sporo wierszy, zresztą mieliśmy taką umowę, że jak dała mi te wiersze do przepisania to poprosiła, żebym ich nie komentował – powiedziała, że jak będę krytykował, to będzie jej przykro, a jak będę chwalił, to i tak mi nie uwierzy, więc miałem związane ręce. 

Swej, jak mówił, chlebodawczyni, z którą nigdy nie przeszedł na ty, chociaż jego małe wówczas dzieci uczyniły to bez problemu, również poświęcił książkę „Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej”, wydaną przed pięciu laty.
– Jeszcze za jej życia zwracali się do mnie wydawcy, żebym napisał taką książkę – opowiadał Michał Rusinek. – Ja się broniłem przed tym; broniłem się z kilku powodów i jeden był prozaiczny: mianowicie nie prowadziłem dziennika tego co się dzieje i co się działo, musiałem więc później, pisząc tę książkę, odwoływać się do własnej, dziurawej pamięci. Właściwie zdecydowałem się na napisanie tej książki w momencie, kiedy zajrzałem do swojego archiwum szymborskiego i zorientowałem się, że część tego archiwum to są faksy, które po pewnym czasie blakną i niektóre były już ledwo czytelne. Pomyślałem, że to jest też metafora tego, co dzieje się z naszą pamięcią, dlatego napisałem tę książkę.

Michal Rusinek w czasie tego długiego, bo trwającego ponad sto minut spotkania, opowiadał też o wielu innych sprawach: działaności Fundacji Wisławy Szymborskiej, nie tylko promującej twórczość poetki, ale też skupującej i gromadzącej kartki pocztowe - wyklejanki jej autorstwa, udziale w słynnych loteryjkach czy o swoim wkładzie w literaturę polską, kiedy to jeszcze za życia Szymborskiej żartowali, że powinien wydać „Przecinki zebrane”, bo interpunkcja w jej pięciu ostatnich książkach poetyckich to jego dzieło. Podzielił się też z uczestnikami spotkania anegdotą dotyczącą swego pierwszego pobytu w Łomży, kiedy to w ubiegłym roku musiał kupić jakieś lekarstwo-szczepionkę.
– Jej w ogóle nie było w Krakowie w aptekach, a ja miałem spotkanie autorskie w Białymstoku – mówił Michał Rusinek. – I moja żona sprawdziła na jakiejś tam mapie, że w Łomży jest jedna apteka, w której mają cztery takie szczepionki. Zadzwoniła i wracając do Krakowa kazała mi przejechać przez Łomżę, gdzie panie to odłożyły – jestem im bardzo wdzięczny i powiedziałbym, że Łomża do tej pory kojarzyła mi się farmaceutycznie. 


Wojciech Chamryk

 


 
Zobacz także
 

W celu świadczenia przez nas usług oraz ulepszania i analizy ich, posiłkujemy się usługami i narzędziami innych podmiotów. Realizują one określone przez nas cele, przy czym, w pewnych przypadkach, mogą także przy pomocy danych uzyskanych w naszych Serwisach realizować swoje własne cele i cele ich podmiotów współpracujących.

W szczególności współpracujemy z partnerami w zakresie:
  1. Analityki ruchu na naszych serwisach
  2. Analityki w celach reklamowych i dopasowania treści
  3. Personalizowania reklam
  4. Korzystania z wtyczek społecznościowych

Zgoda oznacza, że n/w podmioty mogą używać Twoich danych osobowych, w postaci udostępnionej przez Ciebie historii przeglądania stron i aplikacji internetowych w celach marketingowych dla dostosowania reklam oraz umieszczenia znaczników internetowych (cookies).

W ustawieniach swojej przeglądarki możesz ograniczyć lub wyłączyć obsługę plików Cookies.

Lista Zaufanych Partnerów

Wyrażam zgodę