Scena Muzyki Polskiej z Jakubem Jakowiczem i Łukaszem Chrzęszczykiem
Fenomenalny koncert duetu Jakub Jakowicz/Łukasz Chrzęszczyk zakończył cykl Scena Muzyki Polskiej w Filharmonii Kameralnej. Wirtuoz skrzypiec i równie biegły pianista zaprezentowali łomżyńskiej publiczności, owacyjnie przyjęty, program złożony z utworów Artura Malawskiego, Grażyny Bacewicz, Henryka Mikołaja Góreckiego i Krzysztofa Pendereckiego. Są one wykonywane niezwykle rzadko, szczególnie trwająca 35 minut, arcytrudna lecz przepiękna, II Sonata Pendereckiego. –To kosztuje sporo wysiłku, żeby odcyfrować co tam jest w partyturze, poza tym ten utwór wymyka się standardowym sposobom wykonywania muzyki kameralnej – mówi Jakub Jakowicz, jeden z najwybitniejszych skrzypków w Europie.
Program Scena Muzyki Polskiej to incjatywa Narodowego Instytutu Muzyki i Tańca, promująca rodzimą twórczość muzyczną. Edycja w kończącym się sezonie artystycznym 2021/2022 odbywała się w Filharmonii Narodowej, Filharmonii im. Karola Szymanowskiego w Krakowie oraz Filharmonii Kameralnej im. Witolda Lutosławskiego w Łomży. Dzięki temu programowi liczni łomżyńscy i przyjezdni melomani zyskali niepowtarzalną okazję posłuchania wybitnych oraz młodych, bardzo obiecujących artystów w wyłącznie polskim, najczęściej współczesnym i do tego rzadko grywanym repertuarze.
Rekordowym zainteresowanem cieszył się pierwszy łomżyński koncert Atom String Quartet, występującym wraz ze Szczecin Philharmonic Wind Quartet, ale publiczności nie brakowało również podczas solowych recitali pianistów Adama Kośmiei oraz Michała Francuza i koncertów Polish Violin Duo, Sepia Ensemble, Cracow Golden Quintet czy śpiewaczek Aleksandry Kubas-Kruk, Anny Bernackiej i pianistki Moniki Kruk, a finałowym akcentem programu był wspaniały popis Jakuba Jakowicza, doskonale w Łomży znanego z licznych koncertów i z nagrodzonej Fryderykiem płyty Filharmonii Kameralnej „Polish Contemporary Concertos” i Łukasza Chrzęszczyka. Obaj artyści przygotowali bardzo zróżnicowany, ale zarazem też spójny program, obejmujący kompozycje twórców z dwóch generacji: urodzonych na początku XX wieku Artura Malawskiego i Grażyny Bacewicz oraz nieco młodszych rówieśników-awangardzistów z rocznika 1933, Henryka Mikołaja Góreckiego i Krzysztofa Pendereckiego. Swoistą klamrą był tu fakt, że Penderecki był studentem Malawskiego.
– Zostaliśmy zainspirowani przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca – mówi Łukasz Chrzęszczyk.
– Chwilę zastanawialiśmy się nad doborem repertuaru: sporo było pomysłów, sporo zostało też odrzuconych. Pendereckiego zdarzyło nam się już kiedyś wykonywać, natomiast jeśli chodzi o tę pierwszą część, to wyszliśmy trochę od tego Pendereckiego. Malawski założył nam taką klamrę, a resztę wypełniliśmy Bacewicz i Góreckim. I tak, trochę mimochodem, ten program złożył się na bardzo ciekawą panoramę muzyki polskiej z okresu 50 lat, będąc przy tym szerokim przeglądem zjawisk, estetyk i stylów, w zasadzie wszystkiego, co można w tej muzyce znaleźć.
W programie nie zabrakło również krótszych utworów, jak Mazurek na skrzypce i fortepian Malawskiego, Kołysanka na skrzypce i fortepian Bacewicz czy Sonatina w jednej części op. 8 na skrzypce i fortepian Góreckiego, ale główną punktem pierwszej części koncertu były, trwające 12-13 minut, Andante i Allegro na skrzypce i fortepian Malawskiego, Partita na skrzypce i fortepian Bacewicz oraz Mała fantazja op. 73 na skrzypce i fortepian Góreckiego.
– Ważne jest to, że konstruując program złożony z utworów nowych, XX-wiecznych, musi to być dla słuchacza przystępne – mówi Jakub Jakowicz. – Czasem jest to trudne, ale tym razem się udało i ten program będzie też na płycie, bo nagraliśmy ten materiał przy okazji naszego koncertu w Filharmonii Narodowej w Warszawie – staramy się wykorzystywać takie okazje, które daje NIMiT, w sumie też życie i nasze możliwości.
Część stricte muzyczna trwała tu łącznie 44 minuty. Jakub Jakowicz i Łukasz Chrzęszczyk zdołali odnaleźć własny, interpretacyjny klucz do wszystkich tych utworów. Doszły do tego warsztatowa biegłość na poziomie nieosiągalnym dla większości muzyków, interpretacyjna swoboda, a do tego piękny, klarowny dźwięk – nawet minimalistyczna Mała fantazja zaciekawiła w takim wydaniu i starszych, i młodszych słuchaczy. Największe przeżycie czekało jednak publiczność dopiero po przerwie: trwająca 35 minut II Sonata na skrzypce i fortepian Krzysztofa Pendereckiego z roku 1999. O tym, jak utwór ten jest trudny pod względem wykonawczym świadczy fakt, że nawet najstarsi melomani obecni na sali nie słyszeli go dotąd na żywo. Do tego jest on niesłychanie wymagający, nie tylko dla wykonawców, ale też dla słuchaczy, bowiem jak zauważa Łukasz Chrzęszczyk, „sonata kontynuuje więc w ramach swojej monumentalnej, symfonicznej wręcz formy niezliczoną ilość wątków zaczerpniętych z najrozmaitszych rozdziałów historii muzyki, czyniąc to oczywiście w sposób niepozostawiający wątpliwości co do tożsamości kompozytora”.
– To kosztuje sporo wysiłku, żeby odcyfrować co tam jest w partyturze (Penderecki zapisywał swe utwory nietypowo, używając również własnych oznaczeń czy szyfrów, dlatego jego partytury bardziej przypominają abstrakcyjne obrazy niż tradycyjny zapis nutowy – red.) poza tym ten utwór wymyka się standardowym sposobom wykonywania muzyki kameralnej – mówi Jakub Jakowicz. – Na przykład Łukasz ma w prawej ręce pięć nut, a w lewej siedem, a ja w tym samym czasie muszę zagrać cztery nuty, bądź trzy. I to nie jest wyjątek, tak jest cały czas, jest to swego rodzaju rytmiczna żonglerka – jest to oczywiście w pewnym sensie muzyka swobodna, ale są momenty, gdzie musimy się idealnie zgrać i to jest naprawdę trudne.
Mimo tych uwarunkowań owa monumentalna kompozycja okazała się, w tak perfekcyjnym wykonaniu, nad wyraz interesująca, a wielu słuchaczy podkreślało, że miało wrażenie, iż trwała maksymalnie kwadrans i była tak ciekawa, że nie myślało się o spoglądaniu na zagarek.
– To muzyka, która wychodzi w sumie z jej definicji – zauważa Łukasz Chrzęszczyk. – Pytanie czy ta sama, absolutna muzyka wystarcza, żeby jakkolwiek zacząć to dekodować, bo, jak to u Pendereckiego, są jakieś szyfry, myślenie jakąś dramaturgią i teatrem niż samą formą, chociaż oczywiście w pewnym momencie to wszystko się splata. Dochodzi do tego mnóstwo charakterystycznych dla niego motywów, czerpanie garściami z czego tylko mu się uwidzi – na przestrzeni utworu, który trwa prawie 40 minut, jest to więc konstrukcja, na przestrzeni której może wydarzyć się bardzo dużo rzeczy. Dlatego w momencie, kiedy tę czystą muzykę przekuje się w jakąś historię, gdzi dzieją się jakieś nieopisywalne, ale namacalne dla nas na scenie rzeczy, wznosimy się na wyższy poziom myślenia o tym wszystkim. – Jestem tu na pierwszym planie, ale Łukasz zjadł zęby na takiej muzyce, dogłębnie ją poznał i to on był takim impulsem, jego chęć zagrania Sonaty Pendereckiego była impulsem, żebym się jej nauczył – dodaje Jakub Jakowicz. – Był więc takim moim przewodnikiem po tej muzyce, za jestem mu bardzo wdzięczny. Na początku oczywiście kląłem na czym świat stoi, bo to piekielnie trudny utwór, ale również, co zdarza się rzadko, jest w nim dużo improwizacji, daje pewien margines swobody i to jest bardzo przyjemne.
– Sama partytura jest niesamowicie złożona, skomplikowana, finezyjnie podogrywana w najmniejszym detalu – dopowiada Łukasz Chrzęszczyk. – Jednak z drugiej strony, w takim scenicznym żywocie tego utworu, wszystko zależy od tego jak my to przeżyjemy, co wydarzy się w danym momencie. – Akustyka, jakieś nasze inne zagranie danego motywu, dodanie energii, tempa – to wszystko ma znacznie – uzupełnia Jakub Jakowicz. – Czasami sami nie mamy więc pojęcia, co się wydarzy! – podsumowuje Łukasz Chrzęszczyk.
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: FKWL/Tomasz Pakuszewski