„Dzieci oceanu” Marka Lechowicza
Marek Lechowicz wydał kolejną powieść. W „Dzieciach oceanu” ceniony reżyser, scenarzysta, pisarz i poeta przedstawia czytelnikom pasjonującą, wielowątkową historię z zaskakującym zakończeniem. Jej akcja została osadzona w realiach Nowej Zelandii i Polski, a w tle cały czas przewija się natura, coraz bardziej dewastowana, ale wciąż niezastąpiona. Dalsze plany autora to stworzenie na podstawie „Dzieci oceanu” filmu w koprodukcji polsko-nowozelandzkiej oraz wydanie wersji anglojęzycznej i audiobooka. Niewykluczona jest również kontynuacja książki.
Marek Lechowicz zaczynał swą pisarską przygodę od powieści. „Absurdut” ukazał się w roku 2010, by po dziewięciu latach doczekać się wznowienia, ale później artystę wciągnęły kolejne gatunki literackie oraz przede wszystkim film. Wydał więc tom poezji „Waniliowy sen” oraz bardzo osobisty i zarazem nietypowy, dziennik z lat 2019-2021 „3-mam się! Memuar niezobowiązujący”, ale powieść wciąż go interesowała i inspirowała.
– Pomysł na powieść „Dzieci oceanu” pojawił się, kiedy byłem w Nowej Zelandii, kręcąc zdjęcia do filmu „Wygrać z przeznaczeniem” – mówi Marek Lechowicz. – Zafascynowała mnie tamtejsza przyroda i koegzystencja ludzi z naturą. Połączyłem też pewne fakty i uwarunkowania geograficzne, bo Polska i Nowa Zelandia leżą na globie, mniej więcej, podobnie – tyle, że na innych półkulach, ale od równika jesteśmy oddaleni praktycznie tak samo. Poza tym mówimy w Europie o Australii czy Nowej Zelandii, że to antypody, a dla Nowozelandczyka to my jesteśmy na antypodach. Chciałem więc pokazać, że natura, niezależnie od tego gdzie istnieje, koegzystuje z ludźmi, że tak naprawdę jesteśmy tylko małą cząstką, podległą tej naturze, a nie odwrotnie, nawet jeśli człowiek stara się być wobec niej osobą nadrzędną, jako ten naczelny homo sapiens.
Autor zastosował podział na rozdziały z akcją dziejącą się naprzemiennie w Polsce oraz w Nowej Zelandii, podchodząc do nich niczym scenarzysta – są to więc rozdziały-sceny.
– Pisałem to z myślą, że powstanie też filmowa adaptacja tej książki, dlatego jest taki podział i część zdarzeń ma miejsce w Nowej Zelandii, a część w Polsce – mówi Marek Lechowicz. – Myślałem więc scenami, bo przełożenie książki, zawartej w niej historii, na język filmowy jest czymś niezwykle trudnym. Jednak w moim przypadku takie myślenie scenariuszowe przełożyło się też na fabułę „Dzieci oceanu”. Do tego przemycam tu bardzo bogatą historię Polski, pokazuję walory naszego kraju, których nie doceniamy, nie zapominając też o wątkach dotyczących Nowej Zelandii, chociaż ona nie ma tak bogatej historii czy dziedzictwa, z którego możemy być naprawdę dumni.
Główni bohaterowie, Brewka i Bezimienny, przeżywają różne przygody, a do tego ich losy wiążą się i przeplatają, ale cały czas w tle jest wspomniana natura, de facto główny bohater tej książki.
– Chciałem to zawoalować, bez przedstawiania wprost, żeby efekt końcowy nie nużył czytelnika – zauważa Marek Lechowicz. – Nie chciałem też pisać o przyrodzie wprost, bo jest na ten temat bardzo dużo publikacji, ale całość urozmaicić. Dlatego Brewka pochodzi z Nowej Zelandii, a Bezimienny z Polski. W pewnej rzeczywistości spotykają się i akcja się rozwija, a ta natura jest cały czas w tle, kształtując pewne działania w ich życiu, aż w końcu przejmuje dominację w przedstawianej fabule książki.
Dlatego autor cały czas pokazuje, że musimy się z naturą liczyć i w końcu zacząć o nią dbać, póki nie jest za późno. – Nie pomijam też faktów – podkreśla Marek Lechowicz. – Na przykład w Zatoce Kalifornijskiej, w Meksyku (inna nazwa: Morze Corteza) są łowione coraz rzadsze, endemiczne ryby nazywające się Totoaba, osiągające około dwóch metrów długości. Za kilogram suszonych pęcherzy pławnych tej ryby można dostać na czarnym rynku 20, a nawet 80 tysięcy dolarów, bo Chińczycy wymyślili, że to panaceum na wszystko. Są więc łowione masowo, a przy okazji sieci wyciągają też inne ryby czy zwierzęta, przez co ginie na przykład ostatni podgatunek małego delfina Vaguita – kiedy pisałem tę książkę zostało ich już tylko około 90. Zdaję sobie sprawę, że będzie to pewnie kolejny głos wołającego na puszczy, ale nie mogłem tego przemilczeć.
Okładka bardzo efektownie wydanej, szytej książki w sztywnej, ozdobionej lakierowanym drukiem oprawie, to dzieło współpracującej z Markiem Lechowiczem od lat cenionej malarki Teresy Adamowskiej, ale ilustracje wykonała artystka z Ukrainy Svietlana Radchuk.
– Poznałem Svietlanę Radchuk, kiedy przyjechała do Łomży ze swoim małym synkiem i mamą, a mąż został, żeby walczyć o wolność Ukrainy – mówi Marek Lechowicz. – To bardzo uzdolniona osoba, nawiązaliśmy więc współpracę i zrobiła mi przepiękne ilustracje do każdego z rozdziałów, za co jestem jej bardzo wdzięczny.
– Taka współpraca z klientem z innego kraju zdarzyła mi się pierwszy raz, chociaż rysowałam już wcześniej ilustracje do książek, jednak głównie adresowanych do dzieci – dodaje Svietlana Radchuk. – Dlatego ucieszyłam się, że zaproponowano mi zilustrowanie książki znanego pisarza Marka Lechowicza, bo to zupełnie inne doświadczenie. Na początku szukałam stylu, w jakim byłaby narysowana cała książka, przygotowałam kilka szkiców. Kiedy Marek Lechowicz je zaakceptował kontynuowaliśmy pracę już w tym stylu, więc z czasem wszystkie ilustracje do poszczególnych rozdziałów zostały ukończone.
Zwolenników niebanalnej twórczości łomżyńskiego artysty może zaskoczyć fakt, że „Dzieci oceanu” firmuje on jako Marco Lechista, ale to również zostało przemyślane i zaplanowane.
– Przyjąłem ten pseudonim ze względu na to, że mam nadzieję, iż ta książka zostanie przetłumaczona w Nowej Zelandii na język angielski, czym miałoby się zająć tamtejsze wydawnictwo, zgłaszając ją również do różnych konkursów literackich – wyjaśnia Marek Lechowicz. – Jeśli uda się jej w taki sposób zaistnieć chciałbym też stworzyć w koprodukcji polsko-nowozelandzkiej oparty na niej film. Już będąc w Nowej Zelandii w roku 2013 miałem przyjemność odwiedzić studio filmowe Petera Jacksona, reżysera „Władcy pierścieni”, będziemy więc szukać różnych możliwości. Dlatego też niebawem jadę do Audioteki, organizującej spotkanie z reżyserami i scenarzystami – zabiorę też „Dzieci oceanu”, bo może pojawić się szansa wydania jej jako audiobooka.
Końcowe zdanie powieści daje nadzieję na kontynuację i Marek Lechowicz jej nie wyklucza – wszystko będzie zależeć od przyjęcia książki oraz realizacji związanych z nią dalszych planów.
– Specjalnie zostawiłem sobie pewną furtkę, gdzie jeden z epizodów nie został doprowadzony do końca, ale nie będę zdradzał jaki – mówi Marek Lechowicz. – Daje mi to możliwość kontynuacji, podejścia do drugiej części książki lub związanej z nią historii – nie chciałem wprowadzać do „Dzieci oceanu” wszystkiego, żeby nie obciążać nadmiernie czytelnika, ale pewne wątki, związane z historią czy naturą, czyli tak naprawdę naszym jestestwem, mogą być kontynuowane.
Drugiej powieści w dorobku Marka Lechowicza nie można, póki co, kupić w żadnej księgarni, ale jest ona do zdobycia innymi kanałami – wystarczy skontaktować się z autorem.
– Prowadzę rozmowy co do pojawienia się moje książki w jednej z dużych sieci handlowych – mówi Marek Lechowicz, dodając, że póki co „Dzieci oceanu” można zamawiać bezpośrednio u niego, za pośrednictwem mediów społecznościowych lub strony Podlaskiego Regionalnego Funduszu Filmowego.
Wojciech Chamryk