Finał Off Road z Waglewskim i Pospieszalskim
Porywający koncert duetu Wojciech Waglewski/Mateusz Pospieszalski zakończył tegoroczny Off Road Miejskiego Domu Kultury. Znani z zespołu Voo Voo muzycy zaprezentowali urozmaicony, oparty na improwizacji program, obejmujący nie tylko ich największe przeboje, ale również repertuarowe niespodzianki. – Improwizowanie to jest naprawdę szczęście – podkreśla Wojciech Waglewski. – Jak rozmawiam z przyjaciółmi malarzami, to malowanie jest to jakiś proces, a podczas koncertu są to rzeczy, które zdarzają się w jednej chwili i nie da się ich już powtórzyć.
Trudno wyobrazić sobie program spotkań z kulturą niepopularną Off Road bez muzyki. Każdego roku grają więc w MDK-DŚT artyści nietuzinkowi, poszukujący i alternatywni, a finałem jest zawsze koncert offowej gwiazdy. W roku 2019 był to Lech Janerka, w ubiegłym Władysław „Gudonis” Komendarek, a tegoroczny Off Road zwieńczyli, niesłyszani w Łomży od dobrych 20 lat muzycy legendarnego, istniejącego od 1985 roku zespołu Voo Voo.
– Nie pamiętam naszych wcześniejszych koncertów w Łomży – mówi Wojciech Waglewski. – Raz, że jestem stary, dwa, że gramy takie ilości koncertów, że wszystko mi się już miesza. Ale dzisiaj było fantastycznie; lubię takie małe miejscówki, kontakt z ludźmi, którzy świetnie reagują.
Liczna publiczność żywiołowo przyjęła już pierwszy utwór „Piątek”. Z każdym kolejnym robiło się coraz goręcej nie tylko na widowni, ale również na scenie – panowie Waglewski i Pospieszalski znani są bowiem ze swobodnego podejścia do swojej muzyki, a formuła duetu tylko to podkreślała.
Grali więc na przemian długie, gitarowe i saksofonowe solówki, tak jak w „Bo Bóg dokopie” czy w „Piosence kobiecej” ze ścieżki dzwiękowej filmu „Jasne błękitne okna”, perfekcyjnie łącząc muzykę rockową z nutą jazzowej improwizacji i folkowymi klimatami. Przodował w tym Mateusz Pospieszalski, rockman o duszy jazzmana, zachwycający publiczność etniczymi wokalizami i zaśpiewami, wciągający ją do wspólnego śpiewania, a do tego natchniony improwizator.
– Mateusz jest takiej jazzującej proweniencji, ja jestem z takiej generacji muzyki rockowej, kiedy się improwizowało – zauważa Wojciech Waglewski. – Za moich czasów chodziło się zresztą nie tylko na zespoły, ale też na przeróżnych muzyków, grających w zespołach. Więc improwizacja to najpiękniejsza rzecz, którą komukolwiek w sztuce podarowano; nie ma żadnej innej dziedziny sztuki, w której coś się dzieje w jednym czasie, w jednym miejscu, czego nie da się zarejestrować. Nawet jeśli się to nagra na płycie, to i tak nie przekazuje to takich fluidów czy tego wszystkiego, co fruwa w powietrzu – to jednorazowe wydarzenie, którego nic nie zastąpi.
Były też kompozycje bardziej nastrojowe i refleksyjne, jak „Nabroiło się” czy starsze, choćby zagrana na bis „F-I” z debiutanckiego albumu Voo Voo; bardzo dobrze przyjęte, ale największy entuzjazm wywołały jednak „Nim stanie się tak, jak gdyby nigdy nic” i „Flota zjednoczonych sił”.
– Nie do końca jestem pewny czy wszyscy znają nasze utwory – mówi Wojciech Waglewski. – W sumie ta interakcja nie następuje tak naprawdę wtedy, kiedy gramy jakieś, za przeproszeniem, przeboje, bo ich nie mamy, w sumie jeden jest taki, ale Matełko jest fantastycznym wodzirejem.
Wojciech Waglewski zapowiedział na początku, że skoro Voo Voo znane jest z koncertów trwających 73 minuty, a ich jest tylko dwóch, to łatwo będzie obliczyć ile zagrają, po podzieleniu tego czasu przez dwa. Koniec końców koncert trwał jednak ponad półtorej godziny i był kolejnym potwierdzeniem faktu, że Wojciech Waglewski i Mateusz Pospieszalski, nawet bez wsparcia kolegów z zespołu, są osobnym, niesamowicie intrygującym, muzycznym zjawiskiem.
– Było fantastycznie! – ocenia Mateusz Pospieszalski. – W Łomży nie graliśmy bardzo dawno i atmosfera była nieprawdopodobna. Bardzo dziękujemy za takie przyjęcie! A ponieważ moja mama urodziła się w Łomży, to mam nadzieję, że po tej informacji wrócę tutaj szybko ze swoimi innymi projektami.
Wojciech Chamryk