Kolędowanie w katedrze z rodziną Pospieszalskich
Muzyczna rodzina Pospieszalskich sprawiła mieszkańcom Łomży wspaniały prezent. Dwa pokolenia artystów, spełniających się na co dzień w zespołach rockowych, folkowych i jazzowych, przygotowały koncert kolędowy, jakiego tutaj jeszcze nie słyszano. Dawne kolędy i pastorałki zyskały wspaniałą oprawę aranżacyjną, nie zabrakło też autorskiej muzyki braci Pospieszalskich do poezji ks. Jana Twardowskiego. – Dziękujemy, że mogliśmy tutaj zaśpiewać! – mówił Jan Pospieszalski, przypominający, że on i jego liczne rodzeństwo zaczęło muzykować dzięki urodzonej w Łomży, grającej na fortepianie mamie.
Do roku 2020 koncerty kolędowe odbywały się w katedrze nader regularnie, obejmując nie tylko występy znanych gwiazd, Filharmonii Kameralnej z młodszymi i starszymi wokalistami, ale też polonijnych zespołów, jak na przykład chóru z Druskiennik czy duże produkcje typu „Bóg się rodzi” na potrzeby TV Trwam. Pandemia położyła kres tego typu wydarzeniom, jednak ludzie byli spragnieni kolędowych koncertów. Dlatego inicjatywa Biura Wydarzeń Kulturalnych Instytutu Pamięci Narodowej, które we współpracy z parafią katedralną św. Michała Archanioła zorganizowało koncert słynnej muzycznej rodziny Pospieszalskich, okazała się strzałem w przysłowiową dziesiątkę. W środowy wieczór zabytkowa świątynia wypełniła się tłumem wiernych – o miejscach siedzących można było tylko pomarzyć, a ks. Marian Mieczkowski, jak na dobrego gospodarza przystało, dbał o to, by przynajmniej starsze osoby mogły usiąść, bo koncert zapowiadał się na długi. I tak było w istocie, bowiem nie od dziś wiadomo, że Pospieszalscy, niezależnie od wieku, czują się na scenie doskonale i uwielbiają grać, a już szczególnie w rodzinnym gronie i kolędowo-świąteczny repertuar.
U stóp katedralnego ołtarza stanęło 13. multiinstrumetalistów/wokalistów, Basia, Lidia, Natalia, Paulina, Barbara Ewa, Franciszek, Jan, Karol, Mateusz, Marcin, Mikołaj, Nikodem i Szczepan: każde z nich swobodnie zmieniało role i instrumenty; nikogo nie dziwił więc widok perkusisty zasiadającego za instrumentem klawiszowym, altowilisty grającego w kolejnym utworze na tubie czy flecistki śpiewającej główną partię wokalną. Więcej, te zmiany nadały koncertowi bardzo familijny charakter, tak jakby Pospieszalscy muzykowali sobie swobodnie, wykonując swe ulubione kolędy i pastorałki w domu, a nie przed reflektorami i liczącą kilkaset osób widownią. Już pierwszym wykonanym utworem, czerpiącą z bogactwa muzyki ludowej wersją „Wśród nocnej ciszy”, artyści ujęli publiczność, która nie kazała się długo prosić i szybko włączyła się do wspólnego śpiewania, na czym szczególnie zyskała, wykonana na głosy, „Hej kolęda, kolęda”.
Z każdym kolejnym utworem atmosfera była coraz lepsza. Jan Pospieszalski przypomniał słuchaczom, że jego mama Donata urodziła się w Łomży i to dzięki jej pasji liczna rodzina zaczęła wspólne muzykowanie, które trwa do dnia dzisiejszego. Nie zabrakło też opowieści o tacie Stanisławie, urodzonym w Berlinie i pochodzącym z Poznańskiego – dlatego „Mizerna cicha...” została wykonana w wersji łączącej motywy wykorzystywane na ziemiach należących do zaboru rosyjskiego i pruskiego. Poszczególne utwory, jak choćby przypominająca czasy obu wojen światowych „Nie było miejsca dla Ciebie”, zaciekawiały nie tylko bardzo ciekawymi aranżacjami, ale też były perfekcyjnie wykonane.
„Gdy śliczna Panna” okazała się pierwszą perełką: początkowo zaśpiewna na 12 głosów kołysanka z organowym akompaniamentem Marcina i saksofonowymi wejściami Mateusza w końcówce przeobraziła się w dynamiczną, monumentalną i czerpiącą z jazzu kompozycję z długą solówką na sopranie. „Dzisiaj w Betlejem” Pospieszalscy wzbogacili skocznymi oberkami i mazurkami, stając się ludową kapelą, a „Przybieżeli do Betlejem”, brzmiące niczym kolęda z Jerozolimy, dopełniły nie tylko etniczne wokalizy Mateusza, jego swoisty znak rozpoznawczy, ale też perkusyjne solo Nikodema. „Przystąpmy do szopy” łączyło światy jazzu i klimatycznej muzyki południowoamerykańskiej, zaś „Jezusa Narodzonego” było ponownie popisem Mateusza, trębacza Szczepana i kontrabasisty Franciszka. W pasterskiej pieśni „Hola, hola” solówką, ale graną na gitarze basowej, popisał się z z kolei Marcin, już od lat 80. kojarzony z takimi jazzowymi składami jak Tie Break, a cały utwór miał w sobie coś z klimatu big-beatu.
Słuchacze nie szczędzili artystom braw, chętnie też z nimi śpiewali, szczególnie w podniosłej kolędzie „Jezus malusieńki” z wplecionym Walcem cis-moll Chopina, klimatycznym „Anioł Pasterzom mówił” z ludowymi akcentami oraz opracowanym na modłę gospel „Pójdźmy wszyscy do stajenki” w wykonaniu pięciu wokalistek i wokalizami Mateusza.
Formalnym zakończeniem tego, bardzo udanego pod względem artystycznym i robiącego wrażenie, koncertu miała być „Kolęda płynie z wysokości” z tekstem ks. Jana Twardowskiego i muzyką Jana, Mateusza i Marcina Pospieszalskich, ale jej przesłanie „kolęda płynie z wyskości i uczy miłości” sprawiło, że Pospieszalscy, już z najmłodszymi dziećmi i wnukami, wykonali jeszcze na finał „Bóg się rodzi” z nietypowym wstępem, Chopinowskim Polonezem A-dur, a już a cappella zaśpiewali „Za kolędę dziękujemy”, nie kryjąc radości, że był to tak piękny i pełen wrażeń wieczór. Podobnego zdania była publiczność: uczestnicy podkreślali, że te blisko dwie godziny minęły błyskawicznie, a koncert był nie tylko wydarzeniem artystycznym, ale też duchowym przeżyciem, którego długo nie zapomną.
Wojciech Chamryk