Dary w muzeum i na wystawie
W ciągu ostatnich 10 lat Muzeum Północno-Mazowieckie wzbogaciło się o ponad osiem tysięcy różnych przedmiotów, w większości darów. Około siedmiuset z nich trafiło do zbiorów muzealnego działu etnografii i Skansenu Kurpiowskiego im. Adama Chętnika w Nowogrodzie, a najciekawsze na otwartą w niedzielę wystawę czasową „Od tamborka do toporka”. Okazało się na niej, że wartość muzealną może mieć nawet tak banalny przedmiot codziennego użytku jak kuchenny stołek czy serwetka, będąc przy tym świadectwem rozwoju i znakiem czasów w których był używany.
– Ta wystawa jest pomyślana jako część jubileuszu związanego z 90-leciem założenia skansenu w Nowogrodzie i przypadającym w przyszłym roku 70-leciem założenia naszego muzeum – mówi dyrektor Jerzy Jastrzębski. – Postanowiliśmy pokazać przedmioty, które trafiły do nas jako dary w ostatnich latach, to jest dary do działu etnografii i skansenu, będące sprzętami codziennego użytku.
Dlatego też wystawa jest bardzo różnorodna i urozmaicona. Ukazuje nie tylko rozwój techniki na przestrzeni ostatnich lat, ale też różne aspekty życia w tym czasie, tym bardziej, że wiele prezentowanych na ekspozycji przedmiotów ma bardzo ciekawą historię, tak jak przechodzące z pokolenia na pokolenie dywany czy oryginalne suknie ślubne.
– Dostaliśmy kilka sukien w darze, od roku 1960 do lat 70. ubiegłego wieku – mówi kurator wystawy Wiesława Pawlak. – Mamy wśród nich rzecz niecodzienną, garsonkę ślubną robioną z wełny na drutach, według własnego wzoru, a pani brała w niej ślub w katedrze w 1965 roku.
Eksponaty zostały pogrupowane w tematyczne zbiory, począwszy od sali poświęconej obrzędom rodzinnym, w której wyeksponowano też zabawki i ubiory, poprzez rekonstrukcję gospodarstwa domowego z wyposażeniem pochodzącym z lat 50.-70. ubiegłego wieku, aż do przedmiotów związanych z rolnictwem i tkactwem. Dlatego zwiedzający krążyli po salach wystawowych, a uwagi: „babcia miała podobny kredens”, „miałem takie łyżwy” czy „takiego sierpa ciągle używam do wycinania pokrzyw na działce” dobiegały na każdym kroku. Jeszcze bardziej zainteresowane były dzieci i młodzież, dla których była to zwykle pierwsza okazja do obejrzenia w tzw. realu misternie zdobionych ręczników, tkanin i ubiorów, zabawek z lat 80., rozmaitych narzędzi, warsztatu tkackiego, a nawet wialni do oddzielania ziarna od plew i młynka do mielenia zboża.
– Uważam, że rzeczy już w domu nieużywane powinny trafić do muzeum, bo jest to świadectwo dawnych czasów, świadczące o życiu naszych przodków – mówi Romuald Sinoff, jeden z ofiarodawców. – Ta makata, którą obok kilku innych przedmiotów podarowaliśmy muzeum z żoną, była przed wojną bardzo droga: mama mówiła, że razem z drugą podobną kosztowały średnią pensję, bo sto złotych. A teraz została odnowiona i cieszy oczy innych!
– Osobie używającej takich przedmiotów wydaje się, że nie są one wartościowe i warte tego, aby znalazły się w muzeum – zauważa dyrektor Jastrzębski. – Chcemy pokazać, że to nie jest prawda, bo przedmioty codziennego użytku zużywają się, są zastępowane nowymi i znikają. Dlatego prosimy, aby ich nie wyrzucać, lecz najpierw przynieść do muzeum, bo może okazać się, że dla nas jest to rzecz wartościowa pod względem historycznym, obrazująca pewien postęp, mimo tego, że jest uszkodzona lub niemodna. Ta wystawa jest też podziękowaniem dla wszystkich osób, które wzbogaciły nasze zbiory i mają świadomość, że te sprzęty czy przedmioty można ocalić dla potomnych, żeby oni też wiedzieli, jak kiedyś wyglądało nasze życie.
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: Elżbieta Piasecka-Chamryk