Festiwalu koniec i początek
Byłam pierwszy raz na festiwalu i jestem pod ogromnym wrażeniem tego wydarzenia – mówi Monika Fedyk Klimaszewska. Solistka Opery Bałtyckiej, wspomina nie tylko wzorową organizację tego przedsięwzięcia ale również znakomitą publiczność. Zachwycona jestem ludźmi, którzy pokazali, że kochają sztukę – Fedyk Klimaszewska. Koncerty okraszone wspaniałą przyrodą ziemi łomżyńskiej pozostawiają niezapomniane wrażania – co do tego wszyscy artyści, z którymi rozmawialiśmy, nie mieli wątpliwości. Zdarzało mi się występować w różnych miejscach, ale to jest szczególne – mówi Monika Fedyk.
Trudno jednak mówić o braku punktualności, skoro podczas zamknięcia jednego festiwalu, jego dyrektor ma już plany na następny.Plany bardzo konkretne, z opracowaniem repertuaru i domówieniem niektórych artystów. Szymański nie chce jeszcze zdradzać do końca co będzie w przyszłym roku. Musimy zostawić pewną dozę niepewności – mówi. Mogę tylko zdradzić, że podobnie jak dwa lata temu odwiedzi nas Andre Orlowitz, który wcześniej poprowadzi kurs wokalny, dla zawodowych śpiewaków. Nowością będzie też koncert muzyki jazzowej oraz wieka opera na zakończenie przyszłorocznych Muzycznych Dni. Zawsze moim marzeniem było wystawienie dużej opery – mówi Szymański. W przyszłym roku, być może będzie to “Cyrulik Sewilski” Gioacchino Rossiniego.
Festiwal Muzyczne Dni Drozdowo Łomża cieszy się coraz wiekszym zainteresowaniem i uznaniem. Sam tylko tegoroczny koncert finałowy oglądało 1,2 tys. osób. Z godnie z wyliczeniami Regionalnego Ośrodka Kultury, który jest organizatorem imprezy, w ubiegłym roku obejrzało i wysłuchało go blisko 20 tys melomanów. Również kościół przy seminarium duchownym w Łomży, gdzie drugiego dnia festiwalu odbyło się największe przedstawienie tego festiwalu – inscenizacja opery “Duchy” (Le Villi) Giacomo Pucciniego – był wypełniony po brzegi. Coraz częściej idea znajduje również uznanie w oczach osób z różnych regionów kraju a nawet ze świata. W tym roku w roli mecenasów festiwalu znaleźli się, gdańszczanin Wiesław Brennecke i hrabia Roman Podoski z Wiednia. Jacek Szymański, na zakończenie gali w parku Muzeum Przyrody w Drozdowie jak zwykle dziękował Bogu za dobrą pogodę, zwłaszcza podczas plenerowych koncertów. Jeszcze nigdy nas nie zawiódł – mówi przekornie i z uśmiechem. I faktycznie, chociaż niektórzy uznają to za kokieterię, to w ciągu kilku ostatnich lat nie było przypadku by artyści i widzowie trzymali się kurczowo parasoli podczas występów. Nawet, kiedy podczas koncertu dwa lata temu przeniesiono miejsce występu, spod dworku Lutosławskich do drozdowskiego Kościoła (z powodu ulewy nie można było nawet rozstawić sprzętu nagłaśniającego), na czas występu wyjrzało słońce. Podobnie było w ubiegłym roku w “lesie jeziorkowskim”, kiedy bezpośrednio przed koncertem przestało padać.