Guma Turbo
Pamiętam jak pewnej wczesnej wiosny pływaliśmy z chłopakami w dzieży chlebowej. A może to był raczej koniec zimy...? Nieważne. Ważne, że topniejące śniegi podniosły poziom wody w naszej strudze o jakieś półtora metra i poszerzyły ją o trzy. Szybkie równanie na wyporność łodzi, z ładunkiem dwóch lub trzech kilkuletnich wiejskich piratów dawało napawający optymizmem wynik.
Pod dzieżowym kilem powinniśmy mieć jeszcze jakiś metr wodnej toni. Tylko o tej porze roku nie było zagrożenia, że osiądziemy na mieliźnie! Trzeba było tylko uważać na wyrastające z brzegów pnie drzew i prawie dwustumetrowy spływ dzieżowy wartkim strumieniem, musiał się udać. Pamiętam, że nie popływałem zbyt długo. W porcie docelowym pojawił się w pewnym momencie ojciec, który przyjechał motorem razem z wierzbową witką. Tak prysły marzenia o opanowaniu okolicznych wód śródlądowych, a później... kto wie?!
Po latach pamiętam to zdarzenie doskonale. Czasem się tylko zastanawiam: czy bardziej z powodu tamtych wyobrażeń, czy ich burzliwego końca? Coś jest takiego w człowieku, że zapamiętuje rzeczy i wydarzenia, często błahe i nieistotne, które pozostawiają jednak pewien określony obraz wspomnień.
Kapsle z zalewanymi woskiem flagami państw. Służyły do organizacji korytarzowych olimpiad. „Pigi”, w której podkochiwali się wszyscy chłopcy, i moja pierwsza uwaga do dzienniczka. Jakieś poważniejsze wyjście na solo, i wyprawy na przerwie do pobliskiego sadu.
Wspomnienia wróciły, kiedy Staś ,w ramach niespodzianki, wręczył mi kilka gum Turbo. Ucieszyłem się jak dziecko. Myślałem, że już nie produkują mojego kolekcjonerskiego obiektu pożądania sprzed ponad trzydziestu lat. Każda guma zawinięta była w obrazek z jakimś wypasionym autem, albo motocyklem. Ferrari Testarossa, Laborghini Gallardo, Dodge Viper – to były bryki, za które można było się spoko wymieniać. W szczytowym okresie budowania karteczkowego imperium miałem około dwustu pojedynczych obrazków co stanowiło już pokaźny dorobek. A dziś? Dziś, ktoś pogrywa na cienkiej strunie moich sentymentalnych wzruszeń! Obrazki krzywo porozcinane, bez ładu i składu. Charakterystycznego brzoskwiniowego smaku chyba więcej jest w kostce toaletowej? Nie produkuje już tego wprawdzie tamta firma, ale ta, która teraz to robi wcale nie wprowadza nowego produktu na rynek. To ewidentnie próba obudzenia wspomnień i wywołania resentymentów w celu osiągnięcia zysku. Nie ma się co dziwić. Mamy wolny rynek. Wkurza jednak to, że chcą mnie nadmuchać bez odrobiny wysiłku ze swej strony. Zysk za wszelką cenę. Zero szacunku do moich wspomnień i trudów dzieciństwa. Nowa Turbo, to taki niewielki przykład, ale taka jest dziś znakomita większość towarów. Jestem przekonany, że podsmażana mortadela, którą paśli nas wtedy w przedszkolu jest o wiele lepsza i zdrowsza niż dzisiejsza, szlachetna, polędwica sopocka, która już coraz częściej wygląda jakby skrawki mięsa (5%!) zastygły w mieszance gipsu i kleju do tapet. Supermarkety i rozwój branży spożywczej przyniósł nam w wolnej Polsce 30 rodzajów płatków śniadaniowych! Równolegle, o około 300 proc. zwiększyła się pewnie ilość występowania cukrzyc obydwu typów i różnego rodzaju alergii. Nikt tego ze sobą nie wiąże, i nikt na to nie zwraca uwagi. Wszystko dlatego, że przecież w ramach doskonale funkcjonującego państwa, na straży bezpieczeństwa obywateli stoją doskonale funkcjonujące instytucje.
Mariusz Rytel