Zadowoleni vs Szczęśliwi
140 kilometrów na wschód od Łomży ludzie są szczęśliwi. Na Białorusi, nie inaczej. Nam też to uczucie nie jest obce, ale oni są w większości i to w permanentnym stanie. Biełstat, główny urząd statystyczny twierdzi, że ponad 90 proc. młodych mężczyzn i 95 proc. kobiet w tym samym wieku deklaruje na Białorusi posiadanie się z zachwytu nad swoim być i mieć. Liczby, chociaż u nas wywołujące uśmiech politowania, nie muszą być do końca niezgodne z prawdą. Wystarczy przejść się po średniej wielkości białoruskim mieście, żeby zauważyć, ile tam dzieci. W takiej skali rozmnażania my, byliśmy kilkadziesiąt lat temu. Łukaszenka może i nierychliwy w swoich decyzjach o małym ruchu granicznym, ale „sprawiedliwy” w sprawach wewnętrznych. Kto nie wtrąca się do polityki i nie przeszkadza w uprzywilejowaniu personalnym gospodarki, ten nie musi obawiać się o swój status społeczny.
Nikt się nie spieszy, wszystko jest na swoim miejscu. Taka trochę utopia. Choć zegary odmierzające czas oczekiwania na zielone przy skrzyżowaniach to już pomysł, do którego światłe urzędy w Polsce jeszcze nie dorosły. Nikt się tam nie spieszy. O północy można sobie spokojnie przejść obok dyskoteki z gwarancją zachowania facjaty w nienaruszonym stanie. To obserwacje pozyskane w trakcie rowerowej wyprawy sprzed kilku dni. Ludzie w swej podstawowej egzystencji czują się bezpiecznie, więc są szczęśliwi. Szkoda tylko, że to utopia stworzona na fałszywych fundamentach. Po słowach o bratniej pomocy Armii Czerwonej, której należy się wdzięczność za wyzwolenie, toastów pić nie można. Kto ma im to jednak powiedzieć, skoro w medialno - internetowej globalnej wiosce Białoruś to daleka kolonia. Z trzech stron las, z czwartej struga z wąskim mosteczkiem. Są więc w znacznej części ubezwłasnowolnieni nieświadomością, po części nieświadomi z własnego wyboru.
Ten wstęp nie jest jednak po to, żeby niemal w stu procentach gloryfikować system na Białorusi. Wstęp jest po to, żeby pokazać punkt odniesienia. Otóż jak podało Polskie Radio, coraz więcej Polaków jest coraz bardziej szczęśliwych. W szybkim tempie rośnie liczna osób zadowolonych z życia. Oczywiście, zadowolenie to jeszcze nie szczęście, ale rokuje. Jeszcze pod koniec ubiegłego roku CBOS poinformował wszystkich, że 37 proc. z nas zalicza siebie do ludzi, którym sprzyja szczęście. Natomiast siedmiu na dziesięciu badanych to ludzie zadowoleni z życia. Nawet więcej, bo oficjalnie to było 71 proc. Siedmiu na dziesięciu plus ósmego pięta na przykład. Nikt nie podaje przykładów, dzięki którym jesteśmy szczególnie zadowoleni lub szczęśliwi, ale można się pokusić o kilka. Po pierwsze, jeszcze nikt nie myślał o skutkach nowej ustawy śmieciowej. Jakby komuś kosz zawinęli i śmieci kisił na werandzie, to być może zmieniłby zdanie. Prawdopodobnie byli to też młodzi ludzie. Każdy, bardziej posunięty w wieku, kto miał kontakt ze służbą zdrowia, nie jest szczęśliwy. Sama nazwa służby sugeruje jej przeznaczenie właśnie dla osób zdrowych na ciele i umyśle.
Okazuje się jednak, że mimo wątpliwości co do rozwoju szczęśliwości obywateli, w naszym kraju tak właśnie jest. Najnowsze badania pokazują, że po kilku miesiącach, mimo gradobicia, rosnącego bezrobocia, szerzącej się prywaty, wzrostu cen, spadku dochodów i braku perspektyw emerytalnych, my jesteśmy jeszcze szczęśliwsi. Nasze zadowolenie z życia sięgnęło 75 proc.! Jest więc nam lepiej w życiu niż się wszystkim wydawało, a stało się tak dzięki zmianie zasad metodologii badań. Wszystko zgodnie z wytycznymi Brukseli. Rewelacyjna recepta na chandrę! Inaczej wszystko policzyć. Tu nie chodzi o to, żeby gloryfikować białoruski system. Chodzi o to, żeby postawić znak równości. I uświadomić sobie, że chociaż „Jewropejskij” to zawsze będzie „Sajuz”.
Mariusz Rytel