Patriota
Rymuje się z idiota. Ciekawe dlaczego? Seria świąt i długich weekendów przebrzmiała niczym wystrzał z AK-47. Echem były dyskusje na temat patriotyzmu Polaków. Który wybrać? Romantyczne, pozytywistyczne czy może bardziej pragmatyczne wyobrażenie miłości do ojczyzny. To pierwsze wyssaliśmy niemal z mlekiem matki. Chociaż bardziej trafne było porównanie do krwi ojców.
- Czujemy jedność tylko wtedy, kiedy inaczej się nie da - wyczytałem gdzieś na blogu. Pewnie coś w tym jest. Przyparci do muru, jesteśmy gotowi na największe poświęcenie. Ostateczną ofiarę. Nie raz, ani dwa, nasi przodkowie walczyli o to, by wyzwolić się z obcego panowania. Jak się patrzy na to, co działo się później była to ni mniej ni więcej tylko walka o możliwość wolnego i niczym nieskrępowanego taplania się we własnym błocie. Odgrodzonej kałuży, gdzie my i tylko my będziemy decydowali, w kogo, z kim, i w jaki sposób. Milyjony na przestrzeni dziejów, poświęciły się za to, żebyśmy mogli najechać na swoje Soplicowo. Osobiście i bez niczyjej pomocy. Jak ktoś się wtrąca, to musi mieć świadomość, że prędzej czy później dostanie w nos. Sami sobie organizujemy pospolite ruszenie. Jak zechcem, ruszym! Jak nie, pospolicie się urżniem, a rano się zobaczy. Tak oto, ów romantyczny obraz polskiego patriotyzmu miesza się z tym bardziej pragmatycznym. Dotyczącym nie tylko czubka własnego nosa, ale również kompaniji całej. Tak, z przerwami, bawimy się od stuleci. Niedawna rocznica uchwalenia Konstytucji 3 Maja była doskonałym przyczynkiem do odnowienia rzeczowej dyskusji na temat patriotyzmu. Od kilku lat termin jest zawłaszczony przez polityków. Nasilenie jego używania nastąpiło po katastrofie smoleńskiej, i to wcale nie tylko przez stronę najbardziej poszkodowaną. Dzisiaj nie wiadomo, kto jest prawdziwym patriotą. Przepaść pomiędzy tym co głośno się upomina, a tym co po cichu uprawia dyplomację wydaje się nie do przeskoczenia. I jeden i drugi mówią, że są patriotami. Każdemu z nich trudno uwierzyć. Z działalnością współczesnych polityków wiążą się bowiem przeróżne historie. Niewiele jednak pozytywnych. Uchodzą za ludzi, którzy potrafią zepsuć nawet metalową kulkę. Starają się grać rolę pragmatycznych cyników zdolnych rozwiązać każdy problem i zrobić wszystko co pomoże sprawie. W sprawie kraju jednak nie mogą znaleźć szczepionki. Narodowe rocznice są więc doskonałą okazją do przejrzenia się w lustrze historii. Przy okazji ostatniego państwowego święta tygodnik Polityka ujawnia, szerszej niż tylko akademicka opinii publicznej, to co wydarzyło się dwieście dwadzieścia lat temu. Tak po ludzku, bez mesjanistycznego naddatku. Skóra cierpnie. I wcale nie chodzi tu o to, że Konstytucja była robiona na chybcika, że skreślono przez przypadek Wielskie Księstwo Litewskie, że zaraz po uchwaleniu nie zadbano o szybki pobór do wojska. Mieszczanie oczywiście dostali prawa, ale tylko ci z królewskich miast, a do samej ustawy zasadniczej było jeszcze dziesiątki, a może nawet setki poprawek. Nie szokuje tak bardzo nawet „Targowica” i to, że konfederaci na czele z możnymi kraju prosili carycę Katarzynę o interwencję. Osobiście zatrważa mnie co innego. Fakt powszechnie znany, z podręczników i streszczeń. Żeby uchwalić konstytucję grupa patriotów-reformatorów wykorzystała sezon urlopowy. Moment, kiedy bezpieczni, w swoim mniemaniu, możni uczestnicy błotnych zabaw sejmowych udali się do wód. Nie oceniam ich. To przecież też byli patrioci. Potomkowie twórców i strażnicy potęgi Rzeczpospolitej w ówczesnej Europie. Znamienny jest to jednak przykład działań. Morał z tego smutny. Nie silny Rosjanin, Niemiec czy inny Szwed jest prawdziwym problemem naszego kraju. Kraju, który jest się w stanie reformować, dźwignąć i wyjść z błotnej kałuży tylko wtedy, kiedy jeden Polak wystrychnie na dudka innego. „Oj głupi wy, głupi!” - mówił stary Maciej w Panu Tadeuszu. Tak oto Mickiewicz dokonał najkrótszego w dziejach streszczenia historii zachowań polskiego narodu.
Mariusz Rytel