Czym skorupka...
W poświąteczny poniedziałek w świat gruchnęła wiadomość, że za jakieś 25 lat w świat może gruchnąć czterystumetrowa asteroida. Przerażony tą wiadomością były już minister w kancelarii Pierwszego w tym państwie obywatela wysłał list do swojego syna z przeprosinami. Ojciec ubolewał, że synowi nie zapewnił dostatecznej edukacji w takich wymierających już akademickich dziedzinach jak prawo, etyka ( z rozszerzonym programem moralności) i pewnie teologia.
Tak przynajmniej mogłoby się wydawać po lekturze, tudzież wysłuchaniu wypowiedzi skruszonego ojca, ale niekoniecznie jest to trop właściwy. Niewiedzącym bądź nieinteresującym się sprawami rodzinnymi na górze należą się wyjaśnienia, skąd pozostali wiedzą o korespondencji. Był to bowiem przekaz ustny, dla publiki otwarty. Eks minister i nadal ojciec, Marek said: "Chcę publicznie przeprosić Krzysztofa, że nie poświęciłem dostatecznie dużo czasu i wysiłku, by przygotować go do życia" - napisał w specjalnym oświadczeniu uzasadniającym dymisję. I czytelnik/słuchacz jest w kropce. Bo co to znaczy “przygotować do życia”? Wpoić naukę z wspomnianych wcześniej dziedzin czy nauczyć politycznego savoir vivre, w wydaniu prawa dżungli? Biorąc pod uwagę stare ludowe przysłowia: Czym skorupka za młodu nasiąknie..., Czego Jaś się nie nauczy..., i kilkaset mniej popularnych, być może co bardziej pragmatyczni rodzice wybierają to drugie. A nie można latorośli eks ministra odmówić znajomości wyrafinowanych technik ułatwiających życie. Zatrzymany za jazdę “pod prąd” najpierw zaznajomił policjantów z najważniejszym, jak do tej pory, szczeblem kariery tatusia. Kiedy to nie poskutkowało chciał się z nimi podzielić kieszonkowym. A kiedy i to nie przyniosło efektu, wyraził swoją opinię o służbach porządkowych w słowach powszechnie uważanych za obelżywe. Na szczęście dla pedagogicznych trudów rodzica, trafił na nieugiętych. Ojciec więc musiał tłumaczyć syna zaraz potem jak tłumaczył się sam. Wszystko zrobił praktycznie w jeden wieczór, bo niezły z niego Orlen – jak mówią członkowie komisji śledczej.
Okazuje się, że to nie jedyny rodzić ze świecznika, który ma problemy z rodziną i sam ze sobą.
Grunt to rodzinka – takie słynne powiedzenie coraz częściej możemy odnieść do polityków pierwszego garnituru. Administratorzy opolskiego aresztu dworują sobie z pewnej lwicy lewicy i dziękują Bogu, że nie pochodzi ona z wielodzietnej rodziny, bo trzeba byłoby ustalić jakiś system kolejkowy oczekujących na odsiadkę. Nie zgorzej spisuje się rodzina jednej z tegorocznych abiturientek, których Samoobrona na maturze, w tym roku miała swój szczęśliwy finał. Nie dość, że ścigają ją za przywłaszczenie sobie maszyn rolniczych, które przecież stare były. To jeszcze była zmuszona do sfałszowania więziennej przepustki, żeby synowi zanieść koszyk z łakociami. Jak by tego było mało, posłanka ma posła kolegę, który skarży się, że funkcjonariusze z Tomaszowa Mazowieckiego przez kilka godzin trzymali niedawno jego syna za łamanie przepisów drogowych i niemanie OC. Z relacji ojca, syn “kilka godzin spędził na mrozie”. Było to kilka dni temu gdy temperatury spadły prawie do zera. Granda! Nasz poczet dziatwy niewdzięcznej, nie może się skończyć bez wspomnienia przewlekłej choroby zwanej “pomrocznością jasną”, na jaką zacierpiał syn pewnego prezydenta. Nie ma innej rady jak wprowadzić ustawowy obowiązek rozwiązania więzów rodzinnych dla urzędników wyższego szczebla. Pytanie jednak czy w niższych partiach tej społecznej dżungli jest lepiej?
Mariusz Ryte