Przejdź do treści Przejdź do menu
poniedziałek, 23 grudnia 2024 napisz DONOS@

Wspomnienia "Sybiraczek"

Od lewej: Nina Żyłko,Stanisława Nowocińska, Krystyna Jankowska, Irena Dzierzgowska
Od lewej: Nina Żyłko,Stanisława Nowocińska, Krystyna Jankowska, Irena Dzierzgowska
 W nr.3 „Głosu Nowogrodzkiego” przedstawiliśmy wspomnienia mieszkanek Nowogrodu, które przeżyły wywózkę na „Sybir”. Artykuł spotkał się z ogromnym zainteresowaniem, dlatego postanowiłam kontynuować ten temat.

Wspomnienia Pani Ireny Dzierzgowskiej z domu, Ostaszewskiej, która w chwili wywozu miała 14 lat

13.04.1940 roku zawieziono naszą całą rodzinę do Łomży, gdzie czekały wagony, którymi mieliśmy jechać w głąb Związku Radzieckiego. Przez trzy dni zwożono ludzi z całej okolicy. Mieszkańcy Łomży przynosili jedzenie, nie zważając na to, że żołnierze radzieccy odpędzali ich bagnetami. W niedzielę przyszedł ksiądz i pobłogosławił nas. Nigdy nie zapomnę tego płaczu i jęku matek i dzieci.     Przez dwa tygodnie jechaliśmy dzień i noc. Raz dziennie dostawaliśmy obiad w postaci zupy z makaronem z oliwą i chleba pod dostatkiem.   Na każdym przystanku wynoszono ludzi martwych i pozostawiano w rowach. Nie wiem, co się z nimi dalej działo. Mam nadzieję, że ktoś ich pochował. Wysadzono nas w miejscowości Kokczetawy skąd samochodami ciężarowymi wieziono  jeszcze 124 km do celu naszej podróży, czyli wiosk Szargał. Stał tam duży budynek, prawdopodobnie chlew, bo w środku był jeszcze obornik, który miał służyć nam za dom. Gdy ludzie podnieśli krzyk, wtedy jeden z oficerów nakazał umieszczać rodziny w domach miejscowej ludności. Z początku ludzie byli do nas wrogo nastawieni, ale gdy poznaliśmy się bliżej, to okazało się, że są życzliwi, a z niektórymi nawet zaprzyjaźniliśmy się. Przynosili nam mleko, choć wiedzieli, że im nie zapłacimy.Najtrudniej było przez pierwszy rok, bo nie chciano nas zatrudnić do kołchozu, a co miesiąc trzeba było płacić 10 rubli za mieszkanie. Aby te pieniądze uzbierać, sprzedawaliśmy wszystko, co mieliśmy. Z jedzeniem było bardzo krucho, od wiosny do jesieni zbieraliśmy  grzyby i jagody, których na szczęście było bardzo dużo, wybieraliśmy również jajka ptakom. Najgorsze były zimy. Jednego razu, gdy już zabrakło nam zboża, mama pojechała do lasu po drewno i ponad śniegiem zobaczyła wystające kłosy pszenicy z piołunem. Przez kilka dni chodziła z workiem  i przynosiła na plecach to, co uzbierała. Potem w młynie lub w domu na „stępie” robiono z tego kaszę, którą po ugotowaniu jedliśmy  raz dziennie. Największym przysmakiem dla dzieci były wtedy zmarznięte ziemniaki, które smakowały jak najlepsze jabłka. Sytuacja bardzo się poprawiła, gdy gen. Sikorski załatwił paczki żywnościowe z Ameryki. Wtedy dostawaliśmy masło, mąkę, olej i dużo ubrań, dla dzieci czekolady i cukierki. Oczywiście Rosjanie podmieniali nam ubrania (zwłaszcza buty), ale i tak znacznie poprawił się nasz los.        W 1941 roku, gdy już kwitły ziemniaki, wyskoczył mróz i wszystko zmroził, przez co zbiory były bardzo niewielkie. Wtedy to mama i dwóch braci zachorowało na szkorbut. Jedynym pożywieniem było to, co najmłodsze dzieci zebrały od ludzi, chodząc po proszonemu. Najciężej zachorowała mama, która nie mogła zupełnie chodzić i wtedy miejscowi ludzie poradzili mi, abym poszła do lasy i nazbierała w worek mrówek, zaparzyła je i w tym moczyła nogi mamy. Dzięki tej metodzie została wyleczona.     Podobnie w 1945 roku przeżyliśmy chwile grozy, gdy cała rodzina zachorowała na tyfus. Mama przez trzy dni leżała nieprzytomna i tylko z jej ust wydobywała się piana. Felczer, który przyszedł do nas, nawet nie wszedł do środka, tylko w progu powiedział, żeby jej nie ruszać, „Jeśli ma zdrowe serce, to przeżyje”. Przez 6 tygodni leżała w łóżku, a do jedzenia mieliśmy tylko pod dostatkiem cebuli i czosnku. Cebulę kroiło się na plastry, posypywało solą i po dwóch godzinach można było jeść. 

Pani Stanisława Nowocińska – siostra I. DzierzgowskiejW wieku 7 lat zaczęłam uczęszczać do szkoły (3 lata). Nie było tak źle, tylko jedna z nauczycielek (stara panna) nie lubiła nas Polaków. Kiedyś kazała wszystkim dzieciom śpiewać piosenkę, w której naśmiewano się z nas. Gdy odmówiłam, popchnęła mnie na tablicę, aż uderzyłam głową. Na szczęście dyrektorka stanęła po mojej stronie i zbeształa ją przy całej klasie.Naszego brata (17 lat) wywieźli na roboty, gdzie zachorował. Gdy się wyleczył, nie wiedział, co począć, gdyż nie znał drogi powrotnej do naszej wsi. Wtedy postanowił zapisać się do wojska, które zaczynało się tworzyć. Niestety, uznano, że jest za młody i odrzucono go. Do płaczącego brata podszedł żołnierz, po krótkiej rozmowie okazało się, że pochodzi z Łomży, a jego żona przebywała z dzieckiem w tej wsi, co my. Niestety, jego syn zmarł. Gdy ów człowiek dowiedział się o tym postanowił zaopiekować się naszym bratem jak synem. I tak wspólnie dotarli do Włoch. Myślę, że wpłynął na to również fakt, iż gen. Sikorski chciał jak najwięcej młodzieży wyprowadzić ze Związku Radzieckiego.         Powrót do Polski trwał jeden miesiąc. Nikt nie interesował się nami, tylko jeden maszynista dawał przegotowaną wodę na kawę. Pamiętam jedną wzruszającą chwilę, gdy pociąg zatrzymał się po stronie polskiej, to ludzie z płaczem całowali naszą ziemię.Do Nowogrodu dotarliśmy 25 maja 1945r w 5 osób. Ojciec z bratem spotkali się we Włoszech i  stamtąd wrócili w 1947r. Początkowo zamieszkaliśmy w baraku u  brata mojego ojca wraz z jego dziećmi. Czasy były ciężkie, także brakowało jedzenia, ale byliśmy u siebie i tylko to się liczyło. Życzliwi sąsiedzi zaorali nam jeszcze pole, na którym posadziliśmy ziemniaki.  W sierpniu nasza rodzina przeprowadziła się do jednego z czterech domów postawionych z pustaka. Niestety, radość trwała bardzo krótko, bo okazało się, że są zimne i zawilgocone. 

Pani Krystyna Jankowska  z domu, Kozłowska.Po powrocie do Nowogrodu mieszkaliśmy w baraku na ul. Młyńskiej. Po roku nasza rodzina również otrzymała domek niedaleko rodziny Ostaszewskich. W wieku 7 lat zaczęłam chodzić do Szkoły Podstawowej, która mieściła się przy Rynku w miejscu dawnego Prezydium. Kierownikiem był Pan J. Marczuk. Do szkoły przystawiony był barak, który służył za salę gimnastyczną i świetlicą szkolną. Tam odbywały się akademie oraz inne imprezy szkolne.Na miejscu obecnej „Panoramy” w baraku mieściło się przedszkole, obok był kolejny barak przeznaczony na świetlicę dla mieszkańców Nowogrodu. Odbywały się tu zabawy (sylwestrowe, majówki), przyjeżdżało kino objazdowe. Czasy były biedne, ale piękne, ludzie byli sobie życzliwi, skorzy do zabawy, uśmiechu, chętnie spotykali się całymi rodzinami,  nie tak, jak dziś.Po ukończeniu szkoły poszłam do pracy, gdzie przepracowałam 32 lat. Wychowałam 5 dzieci: w Nowogrodzie mieszka 2 synów, w Katowicach córka i syn, a jeden syn od 14 lat jest we Włoszech. 

Nina ŻyłkoW 1946r. Wróciłam do Siemianówki z mamą i 9 letnim bratem, ojciec zginął w czasie wojny. Po 50 latach dowiedziałam się, że jest pochowany w zbiorowej mogile koło Białegostoku. Ponieważ naszego domu już nie było, zamieszkałam więc z mamą  na strychu u cioci a brat u stryja. Po pewnym czasie  mama odzyskała część swojego majątku, bracia ojca kupili nam domek. Tak gospodarzyliśmy przez wiele lat. W międzyczasie brat skończył szkołę budowlaną i wyjechał do Gołdapi, prowadzić budowę. Odwiedzając brata poznałam chłopca pochodzącego z Nowogrodu, z którym w 1959 roku wzięłam ślub. Przez 15 lat mieszkaliśmy w powiecie gołdapskim. W 1974r ojciec mojego męża dał nam działkę w Nowogrodzie i pomógł się wybudować. Po przeprowadzce do Nowogrodu oboje podjęliśmy  pracę: mąż jako księgowy, a ja w administracji WZKR. W międzyczasie ukończyłam 3 letnie studium o kierunku administracyjno-prawnym, ponadto uprawialiśmy trochę ziemi, którą odziedziczył mąż po swoich rodzicach. Mieszkam tu już 33 lata, wychowałam 3 dzieci.        Jestem osobą energiczną, nie potrafię siedzieć bezczynnie, dlatego jedną kadencję byłam radną, obecnie jestem emerytką.  Należę do Związku Sybiraków przy Oddziale w Łomży. Drugą kadencję jestem Przewodniczącą Komisji Rewizyjnej i należę do Pocztu Sztandarowego, z którym bierzemy udział w uroczystościach państwowych i kościelnych.. Ponadto należę do Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Łomżyńskiej Oddział w Nowogrodzie i Stowarzyszenia Przyjaciół Nowogrodu, gdzie prowadzę kronikę wspólnie z Panią Ireną Kuźniar. Współpracuję też z „Głosem Nowogrodzkim”, do którego chętnie pisuje artykuły.

                                                                                Opracowała Lilia Estkowska


 
 

W celu świadczenia przez nas usług oraz ulepszania i analizy ich, posiłkujemy się usługami i narzędziami innych podmiotów. Realizują one określone przez nas cele, przy czym, w pewnych przypadkach, mogą także przy pomocy danych uzyskanych w naszych Serwisach realizować swoje własne cele i cele ich podmiotów współpracujących.

W szczególności współpracujemy z partnerami w zakresie:
  1. Analityki ruchu na naszych serwisach
  2. Analityki w celach reklamowych i dopasowania treści
  3. Personalizowania reklam
  4. Korzystania z wtyczek społecznościowych

Zgoda oznacza, że n/w podmioty mogą używać Twoich danych osobowych, w postaci udostępnionej przez Ciebie historii przeglądania stron i aplikacji internetowych w celach marketingowych dla dostosowania reklam oraz umieszczenia znaczników internetowych (cookies).

W ustawieniach swojej przeglądarki możesz ograniczyć lub wyłączyć obsługę plików Cookies.

Lista Zaufanych Partnerów

Wyrażam zgodę